niedziela, 31 stycznia 2021

Zauroczona

czyli jak długo działa urok?

     Rzuciły na mnie urok, bez dwóch zdań. Pozostaję pod nim już od kilku miesięcy i nie mogę się spod niego wyzwolić. Nie bardzo nawet chcę. Dobrze mi w tym stanie.
    Skarpety - to o nich mowa. Od września 2020 dziergam je prawie non stop. Co dwa lub trzy dni kolejna para schodzi z drutów, a endorfiny w mojej krwi utrzymują się na niezmiennym, wysokim poziomie. I bardzo dobrze, że jest coś, co pozwala mi się odciąć od tego, co dookoła. Głowa zajęta liczeniem oczek i rzędów odpoczywa od myślenia o przykrych rzeczach, ręce zajęte drutami rzadziej sięgają po przekąski, oczy cieszy szybki postęp pracy, no i efekt dziergania jest nie tylko użyteczny i praktyczny, ale także również coraz bardziej estetyczny.
    Opanowawszy już metodę dziergania skarpet od palców nadszedł czas na zmierzenie się z metodą dziergania ich od góry. Powody podjęcia się tego wyzwania były dwa: po pierwsze cały czas miałam problemy z elastycznym zamykaniem oczek ściągacza w tej metodzie, a po drugie ambicją moją było opanowanie drugiej metody.
     Jednak nie od razu poszło gładko. Okazało się, że zaczynając skarpety od ściągacza też można go zrobić zbyt ścisło i mieć później problem przy ich zakładaniu. Przy drugiej parze dzierganej od góry oczka nabrałam już inaczej niż przy pierwszej, tzn. narzuciłam je nie na pojedynczy drut, ale na dwa złączone, co dało efekt dużych elastycznych oczek. Niestety to nie był jedyny problem. Kłopot miałam także z piętą. Nie wiem dlaczego, ale w dwóch pierwszych parach zrobiłam za krótką klapkę na pietę i paradoksalnie nabrałam za dużo oczek na klin. Pruć, nie prułam - skończyłam skarpety testując jeszcze sposoby odejmowania oczek na palce i mierząc się po raz pierwszy ze ściegiem dziewiarskim podczas zamykania oczek. 
    Zebrałam także doświadczenie dziergania z różnych włóczek skarpetkowych. 
    Podobne do siebie Trojaczki wydziergałam z włóczki Alize Superwash, która może i jest miła w przerabianiu i później w noszeniu, skarpety są ciepłe i dają się prać w pralce,  ale włóczka ta trochę się "puszy", co w zestawieniu ciemnych i jasnych drukowanych wzorów, daje taki efekt, jakby skarpety albo puściły farbę, albo były bardzo brudne. 
    Szara para to resztki włóczki o nazwie Włóczka Skarpetkowa zakupionej kilka lat temu w Aldiku. Robiłam z niej już różne rzeczy, tj. sweter i czapkę, ale skarpety powstały dopiero teraz. Chyba jest dobrej jakości, bo się nic nie mechaci, i choć na początku wydawało mi się, że podgryza, to teraz nie mam takiego wrażenia.
     Beżowa para to też włóczka z sieciówki - Talentus z Kauflandu. W pracy wydawała się niefajna, bo bardzo elastyczna i sprężysta, co dawało efekt skarpety dziecięcej, ale na nodze super się dopasowuje i nie mechaci podczas użytkowania. Tylko kolor ma nieciekawy. Z tym sobie ostatnio radzę farbując po prostu włóczkę.
    Wszystkie włóczki zawierają 75% wełny plus 25% jakiejś sztuczności dla wzmocnienia. Wełna potwierdza, że jest wełną podczas prania ręcznego, kiedy w całej łazience czuć owcą:-)

     Skarpety przedstawione dzisiaj nie należą do doskonałych, ale są w sam raz do noszenia po domu, co nieustannie praktykuję. 

    Przyczyniły się także do opanowania przeze mnie metody dziergania od góry, czyli od ściągacza. Metodę tę jednak wkrótce porzuciłam i wróciłam do robienia skarpet zaczynając od palców. 

    O tym, dlaczego tak się stało i co tą metodą zostało wydziergane, napiszę następnym razem.

środa, 20 stycznia 2021

Urodzinowa

czyli chusta jako krótki detoks od skarpetomanii

    Jak już pisałam we wcześniejszych postach - totalnie się zaskarpetkowałam. Dziergam skarpetki namiętnie,  z każdą kolejną parą poszerzając i udoskonalając swój warsztat. Wpadłam w swoisty skarpetociąg i tuż przed końcem roku dotarło do mnie, że powinnam przystopować, bo co za dużo to niezdrowo. 

    W ramach odskoczni od tematu skarpet powstał Komplet zimowy i prezentowana dzisiaj  chusta Urodzinowa. Potrzebowałam projektu trochę większego niż skarpetki, ale nie tak dużego i zajmującego jak np. sweter. Chusta w klasycznej formie trójkąta równoramiennego wydała mi się odpowiednim projektem na detoks.

    Użyłam popularnej gradientowej włóczki YarnArt Flowers, jak widać w dość cukierkowych kolorach, ale właśnie taki motek miałam w zapasach. Nie miałam siły na jakieś skomplikowane wyliczenia i wyszukane wzory, ale wyłącznie ścieg francuski też nie wchodził w rachubę, gdyż nuda zabiłaby mnie, zanim zdążyłabym ukończyć chustę. Dlatego w regularnych odstępach pojawiają się bąbelki-niebąbelki i ścieg patentowy. Tutaj mała dygresja - ścieg patentowy to świetny patent na wydłużenie sobie roboty, doskonale spowalnia pracę, zwłaszcza w końcowej fazie projektu;-)
  Wprawne dziewiarskie oko zauważy, że nie wysiliłam się i elastyczne zakończenie nie powala estetyką na kolana. To taki eufemizm, żeby nie powiedzieć wprost, że jest niestarannie wykonane. Wiem, że takie jest, ale kończąc pracę nad chustą, byłam już bardzo zmęczona i dodatkowo wściekła. Dlaczego obraziłam się na ten projekt? Ano dlatego, że wymyśliłam sobie atrakcyjny ząbkowany border, zrobiłam go na 3/4 długości brzegu i... wiadomo co - zabrakło mi włóczki. Sztukowanie resztkami YarnArt Flowers z innych projektów nie wchodziło w rachubę - nie ten odcień niebieskiego. Trudno, trzeba było pruć. Mogłam wprawdzie skrócić trochę chustę i te nieszczęsne ząbki wydziergać jeszcze raz, ale tak jak już wspomniałam, byłam zmęczona i wściekła. Dlatego po prostu tylko zamknęłam oczka i nie zadałam sobie nawet trudu blokowania, co widać patrząc na ten nierówny brzeg.
    Należy jeszcze wyjaśnić dlaczego chusta nosi nazwę Urodzinowa, a nie na przykład Cukierkowa, Wkurzająca czy Na Detoksie:-) Nic odkrywczego - po prostu została wręczona Siostrze w prezencie urodzinowym. Ups... mam nadzieję, że nie przeczyta, iż praca nad chustą zakończyła się wkurzającym epizodem. A jeśli jednak przeczyta, to spieszę powiedzieć, że niedługo potem negatywne emocje opadły i pamiętać będę już tylko te pozytywne, związane z radością dziergania:-)

    Na koniec jeszcze dodam, że skarpetkowy detoks nie trwał długo, bo zaraz po Urodzinowej przyszła kolejna fala skarpetomanii, a co ze sobą przyniosła pokażę w następnym poście.

poniedziałek, 11 stycznia 2021

Komplet zimowy

 czyli czapka i komin

    Kto do mnie zagląda ten wie, że od kiedy nauczyłam się dziergać skarpety, to wpadłam po uszy i produkuję je jak szalona. Żeby przerwać ciąg skarpetkowy i choć na chwilę przestać je kompulsywnie wyrabiać, pogrzebałam w swoich zapasach włóczkowych i wyjęłam na światło dzienne kokonek cieniowanego merynosa. Kupiłam go jeszcze w zeszłym roku, jakoś na wiosnę, w stacjonarnej pasmanterii w moim mieście. Wiedziałam, że odleży u mnie stosowny czas i że na pewno nie wrzucę od razu włóczki na druty. Raz - było już po sezonie zimowym, a dwa - nie miałam pomysłu, co mogłoby z tego jednego motka powstać. Nie mogłam się jednak oprzeć pokusie, żeby go nie kupić, bo cena była bardzo atrakcyjna, no i ta miękkość w dotyku...
    Nie jestem entuzjastką grubych drutów i włóczek - lubię cienizny - ale tym razem się przełamałam, przeszukałam moje zasoby drutowe, znalazłam najgrubsze jakie posiadałam, tzn. 5.0 i tych użyłam do wydziargania niniejszego zestawu.
        
    Czapka powstała pierwsza. Przez chwilę miałam dylemat, z którego końca motka zacząć: ciemnego, czy jasnego. Ostatecznie padło na ciemniejszą stronę mocy, tfu... motka;-)

    Wzór pochodzi z Pinteresta, nie podaję jednak konkretnego adresu, bo schemat jest powielany przez tak wiele źródeł, że nie jestem w stanie powiedzieć, które było pierwsze. Ciekawe w tym wzorze jest to, że dziergając motyw prosto, tak czy siak daje on efekt lekkiej spirali.

    Czapka była już noszona, kiedy pomysł na otulacz dopiero się rodził w głowie, a następnie jeszcze chwilę czekał na realizację. Dlatego na poniższej fotografii szyję grzeje i usta zasłania zwykły buff.
    Tuż po ukończeniu komina zrobiłam na szybko takie zdjęcie całego kompletu na sobie. Z żabiej perspektywy wyglądam całkiem groźnie:-) 
    Zestaw noszę codziennie, przede wszystkim wychodząc na spacer z psem. Nie mam jednak fotografii w plenerze, z prostej przyczyny - pies nie potrafi robić zdjęć, a ja selfie też nie za bardzo:-(    

    W prezentacji kompletu pomógł mi manekin. O ile z kominem nie było najmniejszego problemu, to dłuższą chwilę zastanawiałam się jak pokazać czapkę. Koniec końców upchałam wewnątrz dwie dziergane chusty i voila! Głowa jak się patrzy, w dodatku pełna oczek prawych, lewych i narzutów, czyli wypełniona dokładnie tym, czym moja własna;-)
    Chciałam jeszcze podać dane techniczne dotyczące włóczki, ale obawiam się, że nie będę mogła powiedzieć nic więcej poza nazwą firmy - Lana Grossa. Wełna owszem posiadała etykietę, ale zastępczą, i kiedy wpisałam dane z tej etykiety do przeglądarki  wyskoczył mi zupełnie inny artykuł, tzn. nie ta grubość, nie ta waga, w ogóle nie to. Jednak jakość wełny nie każe mi wątpić w producenta:-)

    Zanim dopadła mnie kolejna fala ciągu skarpetkowego, zdążyłam wydziergać jeszcze jedną rzecz, ale o tym napiszę w następnym poście.

P.S. Podobno nie za bardzo ma sens znakowanie zdjęć własnym logo czy podpisem, gdyż absolutnie nie chroni to przed kradzieżą, ale chęć umieszczenia podpisu i związane z tym dość czasochłonne czynności na pewno skłoniły mnie do przemyślenia ilości zamieszczanych fotografii, jest ich po prostu mniej;-)