Ależ byłam pozytywnie zaskoczona, kiedy na początku stycznia br. zostałam zaproszona przez Renatę z Dziergawki do wzięcia udziału w testowaniu jej nowego projektu. W najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczałam, że tych kilka postów na moim młodym blogu, zaowocuje taką współpracą.
Śledząc od dłuższego czasu różne dziewiarskie blogi wiedziałam, że projektantki zapraszają do testowania opisów wykonania ich projektów, ale na tym się moja wiedza kończyła. Nie przypuszczam, żebym w najbliższym czasie zebrała się na odwagę, wykazała się inicjatywą i sama zgłosiła się do testowania czegokolwiek. Propozycja Reni ułatwiła mi podjęcie decyzji. Chcę Ci Reniu za nią bardzo, ale to bardzo podziękować.
Chusta Floating Colors była idealnym projektem dla takiej nowicjuszki jak ja, dlatego, że opiera się na jednym wzorze, forma strzałki była już mi wcześniej znana i wiedziałam też, że narzucony termin na pewno nie będzie przeszkodą, bo właśnie zaczynały się ferie zimowe, więc dysponowałam czasem wolnym. Zgodziłam się, bo nie znalazłam argumentów, które kazałyby mi odmówić i dlatego, że ciekawość nowego doświadczenia przeważyła.
Ponieważ w domu nie miałam włóczki odpowiedniej na ten projekt, musiałam się w nią zaopatrzyć. Nie chciałam zamawiać przez Internet, bo zależało mi na tym, by jak najszybciej rozpocząć testowanie. Udałam się więc do dość dużej pasmanterii w centrum mojego miasta, którą prowadzą dwaj panowie😀, bardzo mili i na pierwszy rzut oka kompetentni. Polecili mi bardzo dobrą jakościowo, gradientową włóczkę Lana Grossa Twisted Cashmerino. Jednak wprowadzili mnie w błąd podając niewłaściwą informację o wadze, metrażu i procentowym składzie włóczki. Wynikało to z faktu, iż motek posiadał etykietę zastępczą. Całe szczęście znalazłam włóczkę na stronie producenta, i podana tam gramatura odpowiadała stanowi faktycznemu. Normalnie takie rzeczy nie zaprzątałyby mojej uwagi, ale wiem już, że w testach wszystko musi być dokładnie zmierzone i zważone.
Chusta z tej włóczki jest leciutka, bardzo przyjemna w dotyku i nie podrażnia szyi. Jedyne moje rozczarowanie związane jest z faktem, że w gotowej chuście widać wyraźne przejścia kolorów jeden w drugi, a mnie zależało na tym, by były one płynne i niezauważalne. Ale na to już nic nie poradzę.
Testowanie Floating Colors było dla mnie nowym doświadczeniem na wielu poziomach:
Testowanie Floating Colors było dla mnie nowym doświadczeniem na wielu poziomach:
Nauczyłam się czytać opisy - jestem wzrokowcem, więc obrazki do tej pory lepiej do mnie przemawiały.
Nauczyłam się ściegu brioszki, w której nie stosuje się narzutów, lecz oczko z poprzedniego rzędu. Na pewno wykorzystam ten sposób w kolejnych moich pracach.
Nigdy tak skrupulatnie nie mierzyłam, ani nie ważyłam udziergów, w ogóle nigdy tak starannie nie dokumentowałam swojej pracy. Okazuje się, że do podstawowych narzędzi pracy dziewiarki zaliczyć trzeba wagę kuchenną.
Tym razem wyjątkowo przyłożyłam się też do fotografowania gotowego produktu. Wyobrażałam sobie, że zaprezentuję chustę na tle cudownego zimowego krajobrazu. No ale cóż... zimy w tym roku nie było i chyba już nie będzie, przynajmniej w aglomeracji śląskiej. I tak dobrze, że udało mi się wykorzystać chyba jedyny słoneczny poranek tegorocznych ferii. Plan sesji to ogródek działkowy Rodziców.
No i wykorzystałam wreszcie moje konto na Ravelry. Założyłam je już kilka lat temu, ale nigdy się z nim dobrze nie zapoznałam, używałam tylko biblioteki. Nadal nie czuję się na nim swobodnie, ale już mnie przynajmniej nie przeraża.
Testowanie było dla mnie nowym, bardzo interesującym doświadczeniem.
Testowanie było dla mnie nowym, bardzo interesującym doświadczeniem.