sobota, 18 lutego 2023

Coś naprawdę starego

czyli jak ten czas leci


    Właściwie mogłabym zatytułować ten post "Ocalić od zapomnienia", bo właśnie z takim zamiarem piszę tych kilka zdań.

    Plus-minus, a w zasadzie dokładnie 35 lat temu, młoda, marząca o własnym domu dziewczyna, postanowiła przygotować sobie część wyprawki. Czasy były siermiężne, w sklepach mało co było, zasoby finansowe też były niewielkie. Wielkie zaś były chęci, kreatywność i determinacja.
W domach z betonu królowały meblościanki, komplety wypoczykowe 3+2+1 oraz stoliki typu ława, zamiast porządnego stołu. Owa dziewczyna postanowiła wyhaftować sobie bieliznę stołową, czyli bieżnik plus serwetki, gdyż na tyle było ją tylko stać.

    Jak można się domyślić, tą dziewczyną byłam ja.

    Kupiłam w sklepie z materiałami (kiedyś było ich sporo w każdym mieście, teraz to już chyba tylko w sieci można coś dostać) odpowiednią ilość lnianego płótna i ręcznie uszyłam rzeczony bieżnik i sześć serwetek. Motyw dekoracyjny zaczerpnęłam z jakiegoś czasopisma, niestety moja pamięć tutaj już szwankuje i nie przypomnę sobie, co to była za gazetka. 
Wyhaftowałam krzyżykami czarne obramowania i kolorowe ptaszki w lustrzanym odbiciu. Choć nie mogę powiedzieć ile czasu mi to zajęło, to domyślam się, że trochę się napracowałam. 

    Do dzisiaj przechowałam cztery serwetki, które, o dziwo, są w świetnym stanie. Liczne prania nie spowodowały wypłowienia kolorów.
    Bieżnik też dotrwał do dzisiejszych czasów. Odzyskałam go niedawno robiąc porządki w szafach mojej Mamy. Niestety nie jest on w tak dobrej formie jak serwetki. Lata przyjmowania rozlanych płynów, spowodowały plamy, które nie dały się wywabić przez żadne dostępne wtedy środki. Wręcz przeciwnie, zastosowana chemia spowodowała odbarwienia kolorów haftu i mam wrażenie, że utrwaliła istniejące zaplamienia. Do tego jedno dość duże przetarcie w widocznym miejscu, które jest bardzo niestarannie zacerowane. Nie da się już tego odwrócić, szkoda...
    Ale przynajmniej mam te cztery serwetki oraz wypłowiały, pocerowany bieżnik, które są pamiątkami mojej młodości. Czasami skłaniają mnie do smutnej refleksji nad nieuchronnością upływu czasu, zaś innym razem wywołują życzliwy uśmiech, bądź westchnienie politowania na wspomnienie chwil durnych i chmurnych. Bez wątpienia są świadectwem czasów minionych - moich gustów, zainteresowań i manualnych zdolności.

A Wy? Czy macie takie sentymentalne hafty, udziergi, czy inne twory rąk własnych?

sobota, 11 lutego 2023

Ze starego coś nowego

czyli Regenerate jako trzecie życie włóczki

    Nie wiem dlaczego, ale "leśny zielony" Nord Dropsa nie potrafi u mnie zagrzać miejsca w jednym udziergu. To już trzecia odsłona tej włóczki. 

    Pierwszy kardigan, który nie został uwieczniony na żadnym zdjęciu, wydziergałam w oryginalnym  jednolitym uni kolorze. Nosiłam go często przez dwa sezony zimowe, ale w końcu mi się opatrzył i znudził. Sprułam go, wełnę poddałam eksperymentalnemu farbowaniu i z odzyskanej włóczki wydziergałam kardigan Recycled. Jednakże nie zaprzyjaźniłam się z nim na dłuższą metę. Założyłam kilka razy i wylądował gdzieś na dnie szafy.

    W tym sezonie zimowym wykrzesałam z siebie trochę energii i sprułam nienoszony sweter. Gdybym miała w domu jakieś barwniki, to zapewne po raz drugi zafarbowałabym włóczkę. Skoro jednak nie miałam, potraktowałam nawoje tylko goracą wodą, w celu rozprostowania nitki.

    Z każdą kolejną przeróbką jest coraz mniej włóczki, bo nie da się uniknąć pewnych strat. Dlatego od początku było oczywiste, że będę musiała włączyć jakąś inną wełnę. W wyniku moich skarpetkowych szaleństw mam do dyspozycji dużo resztek pozostałych po ich produkcji. W tym projekcie wykorzystałam dwa kolory drukowanego Fabel Dropsa. 

    Przy okazji dziergania okragłego karczku potrenowałam również technikę żakardu. Doszłam nawet do pewnej biegłości w prowadzeniu równocześnie dwóch nitek bez wspomagania się gadżetami typu pierścionek. Nauczyłam się układać je z odpowiednim dystansem na palcu wskazującym lewej ręki, ale marzy mi się opanowanie umiejętności prowadzenia jednego koloru prawą ręką a drugiego lewą. Niestety jest to chyba marzenie ściętej głowy, bo w tym zakresie moja koordynacja jest zerowa. 

    Nie umiem także tak zawijać nitki, żeby uniknąć długich, luźnych odcinków z tyłu robótki. Jest to kolejne wyzwanie, z ktorym chcę się zmierzyć przy okazji następnego żakardu. Planuję pokusić się także o jakiś ambitniejszy wzór, bo ten wykorzystany w prezentowanym swetrze jest dla totalnie początkujących. W swej prostocie pozwala nie rozpraszać się skomplikowanymi schematami, lecz skupić się na samej technice dziergania. Łatwość wzoru nie umniejsza jednak jego atrakcyjności, zwłaszcza gdy jedna z nitek jest gradiendowa lub drukowana.
Natomiast odpowiednie napięcie nitek, chociaż też nie jest łatwe, nie sprawia mi już kłopotu. Jest to moim zdaniem najłatwiejsza umiejętność do wytrenowania.

    W zamierzeniu sweter miał być dla starszej córki, ale okazał się za duży, tak więc pozostał u mnie. Jest bardzo ciepły i czeka na siarczyste mrozy, bym mogła w nim chodzić i nie czuć się w nim jak w saunie. 
    
    Mam nadzieję, że to już ostatnie wcielenie tej włóczki. Chociaż widać na niej ślady użytkowania, to trzeba jednak przyznać, że jak na wszystkie te zabiegi, którym została poddana, to daje radę i jest bardzo wytrzymała.

Panie i Panowie,  po pierwszm wcieleniu swetra No name i drugim Recycled, mam zaszczyt przedstawić Państwu Regenerate, czyli jego trzecią odsłonę:

piątek, 3 lutego 2023

Sesja rediviva

czyli chwalę się jeszcze raz

    Aż trudno uwierzyć, że wydziergałam tę czapkę w ramach testu już prawie trzy lata temu. Autorką projektu jest Renata Witkowska. Nie będę rozpisywać się ani o samym projekcie, ani o wrażeniach, towarzyszących mi przy jego dzierganiu. Można sobie o tym poczytać i zobaczyć bardzo, ale to bardzo nieprofesjonalne zdjęcia tutaj.

Uznałam jednak, że czapka zasługuje na jeszcze jedną, tym razem w 100% plenerową sesję. 

Trzeba przyznać, że jak na trzylatkę prezentuje się rewelacyjnie. W ogóle nie widać na niej upływu czasu, ani śladów użytkowania. Jest to niewątpliwie zasługa dobrej jakości wełny. Przypomnę, że użyłam mercedesa wśród włóczek z merynosa, tzn. Malabrigo Rios. 

Nieskromnie jednak dodam, że można również zauważyć wyraźny postęp w moich fotograficznych kompetencjach - zdecydowanie lepiej kadruję i fotografuję własne udziergi.
Skoro więc przy okazji wycieczki do Rudnej i zwiedzania Zamku Tenczyn zrobiłam czapce dość dobrą sesję, to szkoda byłoby nie przypomnieć tego projektu na tle tak pięknego anturażu.

Zatem po raz drugi prezentuję Floating Colors Hat: