czwartek, 30 września 2021

Wrzesień - dziwny miesiąc

czyli powtórka z rozrywki 

    
    Właściwie mogłabym skopiować treść postu sprzed roku (klik) dokonując tylko korekty nieaktualnej informacji o braku kontaktu z rodzicami. Reszta bez zmian.
    Wrzesień to dla mnie zawsze najtrudniejszy miesiąc w roku. Najwięcej pracy, do której trzeba nabrać rozpędu po leniwych miesiącach wakacyjnych. Młodzież funkcjonująca na spowolnionych obrotach z zaległościami będącymi konsekwencją dwóch lockdown'ów, perspektywa pełzającej czwartej fali i widmo zdalnego nauczania w wersji 3.0. Do tego pomysły na oświatę, które szykuje nam góra. Na zawodową sferę nakłada się sfera prywatna, z chorobami i pobytem w szpitalu dwóch bliskich członków rodziny. Nic dziwnego, że dopada mnie niemoc twórcza i generalnie szklanka jest w połowie pusta...
    Ale jak mawiał Wołodyjowski do swojej Basi - nic to. Wiem, że to okres przejściowy, bo przecież nawet najdłuższa żmija kiedyś przemija. 
    Dzierganie, wiadomo, jest najlepsze na smutki i troski. Dziergam więc cały czas, ale nie mam werwy, żeby dokończyć prawie już gotowy kardigan, który smutno zalega w koszyku i kłuje mnie w oczy, jak jakiś wełniany wyrzut sumienia. Małe formy, czyli skarpety, owszem, schodzą mi z drutów, ale nie mam natchnienia, żeby je porządnie sfotografować. Na pewno zrobię to kiedyś, ale kiedy? Tego nie wiem. Obym zdążyła zanim znowu je porozdaję:-)

    W oczekiwaniu na stabilizację prywatno-zawodową zrobiłam szybki przegląd archiwaliów i zdołałam odgrzebać niepokazywane wcześniej udziergi.

    Pierwszy to tęczowy kardigan (ok. 2018 r.) wydziergany z resztek akrylowej włóczki pozostałej po kocykowych projektach, połączonych z wełną skarpetkową. Wełna drapała niemiłosiernie i tylko Starsza Córka była w stanie założyć sweter na siebie i nosić go przez dłuższy czas.
    Drugi udzierg (2019r.) to sweterek z bawełny Dropsa. Forma jest wprawdzie jakaś taka dziwna, ale lubiłam go, bo był przewiewny i kolory wtedy do mnie przemawiały.
    Przy okazji tej samej sesji prezentuję w całej rozciągłości swetro-kocyk z irlandzkiej akrylowo-wełnianej włóczki. Był to kardigan robiony na zamówienie Młodszej Córki, drobnej, szczupłej osóbki. Zrobiłam próbkę, pomierzyłam, porobiłam obliczenia, wydziergałam, zblokowałam i... Sweter, a raczej swetrzysko, wyszło w sam raz w moim rozmiarze;-) Błąd popełniłam na samym początku - nie wyprałam próbki. 
    Ostatni prezentowany dzisiaj udzierg (2019 r.) był wprawką do specyficznego sposobu dziergania swetra. Mianowicie zaczynałam od podłużnych paneli na rękawach, następnie osobno robiłam przód od góry, kształtując go rzędami skróconymi, potem tak samo tył, by wreszcie robić sweter w okrążeniach. Rękawy wyszły  zbyt wąskie dla mnie, dlatego sweter przejęła później Starsza Córka. Na niej był mocno owersajzowy, ale ona tak lubi. 
Tę miejscówkę i takie ujęcie ściągnęłam od Sivki. Mam nadzieję, że nie miała ich zastrzeżonych;-)

    I tyle na dzisiaj tych odgrzewanych kotletów, sorry, odgrzebanych projektów. Mam w planach wkrótce zebrać się w sobie i dokończyć to, co pozaczynałam, uwiecznić i się tym podzielić. 

A ten dziwny wrzesień niech się jak najszybciej skończy, liczę na październik, na nowe otwarcie...