niedziela, 22 listopada 2020

Happy anniversary to me

czyli wszyscy nosimy moje udziergi :-)

    Ależ ten czas pędzi! Dzisiaj mija rok od opublikowania pierwszego postu na moim blogu. 

    Długo, bo prawie pięć lat, zbierałam się do stworzenia tego miejsca. Z podziwem i z nutką zazdrości zaglądałam na blogi dziewiarek, najpierw tylko czytając wpisy i podziwiając piękne prace, później nieśmiało zaczynając komentować i zabierać głos w dyskusji. Wiele blogów wciągało mnie do tego stopnia, że zaczynając od kilku najbardziej aktualnych wpisów, decydowałam się przeczytać blog chronologicznie od początku do końca. A trzeba nadmienić, że czasami było to kilka lat intensywnego blogowania :-) Czytałam jak dobrą lekturę do poduszki. Z wielkim zainteresowaniem śledziłam ewoluowanie tych blogów, rozwój warsztatu dziewiarskiego, ale przecież nie tylko dziewiarskiego, ich bardzo kreatywnych właścicielek. Największą inspiracją były dla mnie (kolejność przypadkowa): swetry doroty, Wełniane myśli, Asja knits, Robótki Zdzichy, Biegając z drutami, Motki w szale i reszta, U Sivuchy i Bujanie w obłokach, czyli okiem i uchem Gackowej. Dziękuję Wam Dziewczyny za natchnienie!
    Wprawdzie mentalnie zbierałam się bardzo długo, ale decyzję podjęłam spontanicznie, bez jakichś wielkich przygotowań. Po prostu weszłam w bloggera, na niewygodnym dla mnie w użyciu urządzeniu, tzn. na tablecie, poprzeglądałam dostępne motywy, wybrałam moim zdaniem najbardziej atrakcyjny wizualnie i wstawiłam pierwsze zdjęcie, pisząc przy tym kilka zdań. 
    Bardzo szybko okazało się jednak, że wybrany motyw nie dysponuje wszystkimi funkcjami, do których chciałabym mieć dostęp i dlatego zmieniłam go na obecny. Jego nazwę można zobaczyć w stopce bloga.
    Później oczywiście długo bawiłam się w personalizowanie ustawień, tak by wizualna strona odróżniała mój blog od innych, używających tego samego motywu. I tak powstała wersja, którą widać dzisiaj, i póki co nie odczuwam potrzeby dokonywania zmian. 
    Tytuł bloga chodził mi po głowie od jakiegoś czasu, przy czym zauważyłam, że zwrot "po godzinach", a także "pomieszane z poplątanym" pojawiają się już w tytułach innych blogów. Nie wiedziałam, czy nie będzie to jakąś przeszkodą czy nie, ale z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że chyba nie jest. Bardzo chciałam użyć w tytule w jakiejś formie fleksyjnej przymiotnik poplątany, albo czasownik plątać, dlatego, że w dzieciństwie Ojciec, chyba trochę ironicznie, mówił mi, że "ciągle plączę te nici". Jako trochę zahukane dziecko, myślałam wtedy, że robię coś złego, że marnuję czas. Ale dziś wiem, że, cytując Stuhra z "Seksmisji", "natury się nie da oszukać". Jak ktoś plątanie nitek ma wpisane w DNA , to musi je plątać i już!

    Z założenia Po godzinach, czyli pomieszane z poplątaniem, miał być rodzajem pamiętnika, czy inaczej mówiąc, pewnym rodzajem albumu z moimi pracami rękodzielniczymi. Chciałam je pokazać trochę szerszemu gronu niż najbliższa rodzina. I owszem, częściowo tym jest. Ale przecież nie tylko! Blog stał się czymś o wiele więcej. 
    Najcenniejszą wartością dodaną do mojego dziewiarskiego ekshibicjonizmu, są relacje, jakie nawiązują się między mną, a odwiedzającymi mnie gośćmi. Dokonująca się w komentarzach wymiana myśli i doświadczeń jest dla mnie bezcennym przeżyciem. Trudno opisać ten dreszczyk emocji, który poczułam, kiedy na drugi dzień po opublikowaniu pierwszego postu, pojawił się pod nim pierwszy komentarz. Nie zapomnę tej ekscytującej myśli w głowie: "Ojej, to się dzieje naprawdę, ktoś mnie odnalazł w tym sieciowym gąszczu".

    Niedługo później pojawiła się propozycja Reni z Dziergawek, by wziąć udział w teście jej chusty. Po prostu zaniemówiłam, choć w głowie odbywała się gonitwa myśli i pytań: "Ale jak to? Ja? Testować? Przecież sama nigdy się do niczego nie zgłosiłam, bo  przecież umiejętności nie na takim poziomie, bo nie wiem, jak to działa, bo nie wiem, czy jestem na tyle skrupulatną, by wszystko pomierzyć, policzyć, zważyć, bo, bo, bo..." Ten pierwszy test jednak mnie bardzo ośmielił i podbudował samoocenę. Reniu, dziękuję za zaproszenie:-)

    Przyznaję, że czuję psychiczną więź ze wszystkimi dziewczynami pozostawiającymi ślad swojej wizyty w komentarzach. Przepraszam, że nie wymienię Was z imienia, czy nazwy bloga, ale wiedzcie, że cenię Wasze praktyczne uwagi, dobre słowo, poczucie humoru, a czasem refleksyjne podejście. To mnie bardzo podbudowuje i motywuje. Z przyjemnością zaglądam na Wasze blogi, gdzie znajduję za każdym razem mnóstwo inspiracji. 
    Okazuje się, że nie jestem jakimś reliktem przeszłości, że takich dziewiarskich freaków jak ja, jest wiele, często dużo młodszych i zdolniejszych ode mnie. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czerpać od Was pełnymi garściami pozytywną energię i w miarę możliwości przerabiać ją na oczka prawe i lewe lub słupki i półsłupki. 
    Dziękuję Wam wszystkim za to, że do mnie zaglądacie, zawsze z radością na Was czekam.
    Jubileuszową prezentację otwieram zestawem: sweter plus skarpetki. Sweter to Rusałka, o której pisałam tutaj. Skarpety zaś wydziergałam z tej samej włóczki, ale dużo, dużo później - kiedy już załapałam, na czym polega dzierganie skarpet :-) Razem tworzą niezły komplet.
    Tutaj Starsza Córka prezentuje kardigan Petrol&Indygo. W założeniu miał być dla mnie, ale w efekcie końcowym okazał się zbyt dopasowany, zaś Starsza bardzo dobrze czuje się w oversize'ach. I tak kardigan zmienił właścicielkę. Niedawno powstały skarpety, które ze względu na użytą włóczkę w obszarze palców, pięty i w ściągaczu świetnie się komponują ze swetrem. 
        Więcej o skarpetkach widocznych na zdjęciu można przeczytać w tym poście.
        Na kolejnych zdjęciach  Starsza Córka przedstawia czapkę i chustę. O Chuście (nie) do kompletu pisałam już tutaj.
        Czapka zaś powstała według przepisu Makunki i można do niego zajrzeć tutaj.
    Pusty cokół w Galerii Rzeźb w Parku Śląskim, niemalże krzycząc, zaprasza do tego, by na niego wskoczyć i zastygnąć w pozie statycznej lub w bardziej dynamicznej. Poniżej: "Women's power" spontaniczny performens Starszej Córki :-) 
    Pod kurtką Sock(s)weater-Skarpetowiec, który można zobaczyć i o nim poczytać tutaj i tutaj.
    Poniżej to "Dziewczyna 83" - można by ironicznie zapytać, a która to jest? No, nieee... ani ta z prawej, ani ta z lewej, lecz ta w środku. Taki tytuł nosi to kamienne dzieło L. Trybowskiego we wspomnianej już Galerii rzeźb w Parku Śląskim. 
 Na zdjęciach powyżej i poniżej mam na sobie bawełniano-jedwabny sweter Hydra i chustę Zwariowany wirus.
    Poniżej dwa razy chusta i jeden raz sweter. Na pierwszym planie Serwatka - chusta dziergana w Serwach podczas letniego wyjazdu urlopowego. Młodsza Córka (która właśnie w tej chwili debiutuje na blogu) ma na sobie Smocze inspiracje, czyli chustę wydzierganą ściegiem krokodylej łuski. Dlaczego Partner Młodszej Córki ma na sobie Gorzki plaster miodu? Można o tym przeczytać tutaj.
    W niniejszym poście mało napisałam o prezentowanych udziergach, ale to dlatego, że o większości z nich już się kiedyś rozpisałam. Zamieściłam więc wiele odsyłaczy do adekwatnych wpisów. Mam nadzieję, że zajrzycie przynajmniej do niektórych z nich i poznacie historie związane z powstaniem danego udziergu.
    
    Pozdrawiam serdecznie wszystkie moje Czytelniczki i Czytelników (jeśli tacy są, to będzie mi miło jeśli ujawnią się w komentarzu). 

P.S. Te piękne, profesjonalne zdjęcia są autorstwa Michała - bardzo mu dziękuję- zaś te zwykłe robiłam ja i Mąż:-) Dziękuję także dzieciom za zgodę na publikację wizerunku.

sobota, 7 listopada 2020

Nie mogę przestać

czyli kolejny wysyp skarpetek

 Odkąd półtora miesiąca temu wydziergałam pierwsze w swoim życiu skarpetki (klik), nie potrafię, i na razie nie chcę, się zatrzymać i produkuję parę za parą. 

    Zastanawiałam się, co mnie w nich tak pociąga i wyszło mi na to, że nie jest tylko fascynacja nową dla mnie formą, a nawet nie tyle fakt, że efekt jest szybki a udzierg praktyczny - jest nią po prostu chęć nabywania nowych umiejętności, samodzielnego dochodzenia do zależności między ilością oczek nabranych, dodanych, odjętych, rzędów przerobionych prosto, rzędów skróconych, wydłużonych, różnych sposobów wykończenia. Każda para to dla mnie nowe doświadczenie, z każdą poznaję nowe tajniki kształtowania formy. To, że sama dochodzę do pewnych rzeczy, nie oznacza absolutnie tego, że nie korzystam z wiedzy doświadczonych dziewiarek. Oczywiście, że korzystam - nieoceniona okazała się Intensywnie Kreatywna ze swoim tutorialem - ale zobaczyć jak się coś robi, to jedna, a zastosować wiedzę teoretyczną w praktyce, to druga sprawa. I właśnie ten proces przejścia od teorii do praktyki jest tym, co ja nazywam samodzielnym dochodzeniem do pewnych wniosków.
    Myślę, że jak na tak krótkie, bo tylko półtoramiesięczne doświadczenie, to sporo się już nauczyłam, a  tyle jeszcze przede mną! Cały nieodkryty świat wzorów strukturalnych, ażurów czy żakardów. No i metoda dziergania skarpet od góry, której jeszcze nie wypróbowałam.

    Praca zdalna, ograniczenia kontaktów wszelakich oraz coraz dłuższe wieczory sprawiają, że w najbliższej przyszłości czasu na dzierganie chyba mi nie zabraknie. Zajęte dłonie mają działanie terapeutyczne i odciążają głowę, tego chyba nie trzeba udowadniać. Czasy takie, że wszystko, co koi skołatane nerwy, jest na wagę złota. Mnie pomagają druty.

    Wydziergałam kilka par, niektóre dziergałam dłużej niż standardowe dwa wieczory, ponieważ po drodze, nie będąc zadowolona z efektu, prułam je ze trzy razy.

    Poniższe skarpetki zrobiłam dla siebie. W swojej zasadniczej części zrobione są z szorstkiej 100% wełny Shetlook Pure Laine. Dostałam kilka motków w prezencie, leżały długo, bo nie wiedziałam, na co mogłaby się nadawać tak gryząca wełna. Nie zniosłabym jej na głowie, szyi, czy korpusie, ale na stopach mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie - przyjemnie je masuje.
    Potem przyszła kolej na skarpetki męskie. Mąż doczekał się wreszcie swojego udziergu.
Na płasko prezentują się zupełnie niewyjściowo, wręcz flakowato, ale na stopie już całkiem, całkiem...
włóczka skarpetkowa Atelier Zitron Trekking XXL, kolor 687
    Następne były również męskie - dla partnera młodszej córki. Włóczka ta sama, co w skarpetkach dla męża, czyli Trekking XXL od Zitrona, w kolorze 605.
Markerami zaznaczam co 10 rząd - łatwiej jest zrobić drugą skarpetkę.
 
A tu już na stopach właściciela :-) Kolor jest tutaj najbardziej zbliżony do oryginału
    W następnej kolejności powstały skarpetki dla partnera starszej córki. Żeby żaden z mężczyzn nie był w jakiś sposób wyróżniony, czy poszkodowany, to i te skarpety wydziergałam z włóczki Trekking XXL od Zitrona, tym razem w kolorze 391.
    W końcu zabrałam się za damskie pary, zmieniając przy okazji sposób kształtowania pięty. Korzystałam z tutorialu Intensywnie Kreatywnej (podlinkowałam na początku posta).
Poniższe pasiaste być może zostaną u mnie, a może oddam je którejś córce:-)
Ciemna włóczka to resztki po mężowskich skarpetach, jasna gradientowa, to też resztki - po swetrze dla starszej córki
    Natomiast ostatnie, które dzisiaj tutaj pokażę, przeznaczone są dla młodszej córki. Tutaj oprócz zastosowania nowej dla mnie metody kształtowania pięty, zupełnie inaczej je zakończyłam - zamiast ściągacza (z którym mam problem, bo albo jest za luźny, albo mało elastyczny) zrobiłam "ząbkowaną" lamówkę. W dziewczyńskich skarpetach fajnie to wygląda.
Włóczka to Atelier Zitron Trekking XXL w kolorze 677
To te skarpetki były po drodze trzy razy prute :-( 
    Nie są to wszystkie skarpety jakie udało mi się wyprodukować, ale na tych zakończę dzisiaj tę almost never ending story :-)

    Jednakże jeszcze jedna para pojawi się już niedługo, w następnym poście, obok innych dzieł rąk moich własnych.