czyli długo odkładany projekt zrealizowany
Ostatnio z powodu dolegliwości bólowych niepolitycznego, tzn. środkowego, palca przerzuciłam się na jakiś czas z drutów na szydełko. Pierwszymi pracami, jakie wyszły spod szydełka, były łapacze snów nazywane przeze mnie łapaczami marzeń. Można je zobaczyć tutaj. Były to projekty niezbyt pracochłonne, ale dające satysfakcję, bo można było szybko zobaczyć efekt pracy i nacieszyć oczy gotowym dziełem.
Po łapaczach przyszła kolej na coś nie tyle bardziej skomplikowanego, co gabarytowo znacznie większego. Zabrałam się za wyszydełkowanie obrusa na dość duży stół.
Z zamiarem nosiłam się od dość dawna, ale do tej pory druty i kolejne swetrowe projekty brały górę. Paradoksalnie kontuzja palca zmobilizowała mnie do zrobienia tego obrusa. Paradoksem jest również to, że podobają mi się stoły niczym nienakryte, albo udekorowane tylko dyskretnym bieżnikiem, czy małą serwetką. Niestety, nie mogę sobie pozwolić na taki minimalizm.
Powód nakrywania stołu pełnowymiarowym obrusem ma źródło w mojej niefrasobliwości, żeby nie powiedzieć dosadniej - głupocie. Otóż dawno, dawno temu, nie miałam deski do prasowania i przez jakiś czas prasowałam używając stołu. Rozkładałam na nim złożony kilkukrotnie, gruby koc, na to ręcznik i tak sobie radziłam. Niestety wysoka temperatura żelazka plus sporadyczne użycie pary poczyniło szkody w politurze. Powstały brzydkie przebarwienia w lakierze. Cóż, stało się, zabrakło mi wyobraźni. Byłam wściekła na siebie, ale wtedy nic nie mogłam zrobić. Oddanie stołu do renowacji wiązało się z kosztami, a wtedy nie było na to pieniędzy. Dzisiaj mogłabym sobie na renowację pozwolić, ale po pierwsze - w okolicy nie ma zakładu stolarskiego, który by się tym zajął, po drugie - ciężko byłoby mi pozbyć się stołu na nie wiadomo jak długo, i po trzecie - przez te wszystkie lata przyzwyczaiłam się do faktu, że te plamy są i że mogę je przykryć.
Decydując się na wyszydełkowanie obrusa wiedziałam na pewno, że nie chcę robić go z elementów. Trudno jest mi akceptować fakt, że po każdym elemencie tnie się nitkę. I nie chodzi o to, że potem koszmarem jest chowanie tych nitek, ale właśnie o to, że nitka jest cięta. Mam wrażenie, że ją w ten sposób niszczę, bo nie mogę się wycofać z projektu, spruć i zdecydować się na coś innego. Drugim powodem była świadomość, że musiałabym wyszydełkować ok. 200 identycznych elementów. Kiedyś się na to porwałam (klik) i pamiętam doskonale, jak się od połowy pracy męczyłam, robiąc ciągle to samo. Nie przebrnęłaby przez to po raz drugi.
Szukałam w sieci jakiegoś prostego schematu na owalny obrus, bo stół ma zaokrąglone brzegi, ale nie znalazłam nic, co mogłabym wykorzystać. Ostatecznie zdecydowałam się na wzór, który już parę lat temu zrealizowałam w formie niewielkiego bieżnika i małego obrusu. Bieżnik nadal posiadam, a obrus trafił na ławę do Mamy.
Zależało mi na wzorze, który będę mogła dopasować do posiadanych zasobów kordonka i który będę mogła w miarę dowolnym momencie zakończyć. Udało mi się nie przeżyć frustrującego prucia, a nitki pozostało mi naprawdę niewiele.