czyli jak nauczyciel pracuje zdalnie
Ten tydzień zdalnej pracy daje mi w kość,
dosłownie. Boli mnie kark, głowa, oczy, kręgosłup. Dlaczego? Praktycznie całe
dnie spędzam przed komputerem. Nie wiem, czy muszę. Zapewne mogłabym narzucić
sobie reżim maksymalnie 8 godzin, tak jak mówi kodeks pracy, ale wiem, że jeśli
nie „obrobię się” na bieżąco, to w kolejnych dniach „utonę” w zaległościach.
Zakładając bloga przekonana byłam, że będę pisać tylko i
wyłącznie na tematy okołodziewiarskie. Obecna sytuacja niejako wymusza też inne tematy. Zresztą, podtytuł bloga "pomieszane z poplątanym" uprawnia mnie do tego.
Jestem nauczycielem, pisałam już o tym w poprzednim poście.
Od 12 marca prowadzimy lekcje zdalnie. Do 24 marca były to tylko powtórki i
materiały rozwijające zainteresowania, nie było podstawy prawnej, by ucznia „zmusić”
do takiej formy uczestnictwa w edukacji, nie można było egzekwować od ucznia
wykonania poleceń. Od 25 marca zdalne nauczanie jest obowiązkowe, które ma
potrwać wstępnie do 11 kwietnia.
Jak to zdalne nauczanie wygląda w praktyce?
Mogę wypowiadać
się tylko za siebie i ewentualnie męża, który też jest nauczycielem.
Otóż
lekcje nie odbywają się w czasie rzeczywistym. Nie ma możliwości technicznych,
by stosować tele-lekcje. Komunikujemy się przez e-dziennik. Dobrze, że mamy go w szkole. Wiem, że są w Polsce szkoły, które nadal mają tradycyjne dzienniki.
Codziennie wysyłam uczniom materiały dydaktyczne oraz formy sprawdzające wiedzę. No i tak, w środę 25.03. wysłałam wiadomości do 99 uczniów (5 oddziałów, 3 przedmioty), w czwartek 26.03. do 130 uczniów (7 oddziałów, 2 przedmioty), piątek 27.03. do 91 uczniów (6 oddziałów, 2 przedmioty). To są tylko 3 dni. Każdą lekcję trzeba przygotować w formie elektronicznej, np. karty pracy, które normalnie mam w formie do kserowania, muszę przepisać i dokument udostępnić - robię to przez Dysk Google. Nie ma ustalonej jedynej formy komunikacji z uczniem. Właściwie każdy nauczyciel może korzystać z tego, co dla niego wygodniejsze. Czy to e-dziennik, czy prywatny (?!) e-mail, czy różne platformy. Chaos. Gdybym była uczniem, dawno bym zgłupiała.
Codziennie wysyłam uczniom materiały dydaktyczne oraz formy sprawdzające wiedzę. No i tak, w środę 25.03. wysłałam wiadomości do 99 uczniów (5 oddziałów, 3 przedmioty), w czwartek 26.03. do 130 uczniów (7 oddziałów, 2 przedmioty), piątek 27.03. do 91 uczniów (6 oddziałów, 2 przedmioty). To są tylko 3 dni. Każdą lekcję trzeba przygotować w formie elektronicznej, np. karty pracy, które normalnie mam w formie do kserowania, muszę przepisać i dokument udostępnić - robię to przez Dysk Google. Nie ma ustalonej jedynej formy komunikacji z uczniem. Właściwie każdy nauczyciel może korzystać z tego, co dla niego wygodniejsze. Czy to e-dziennik, czy prywatny (?!) e-mail, czy różne platformy. Chaos. Gdybym była uczniem, dawno bym zgłupiała.
I tu wielki podziw
dla uczniów. Oni to ogarniają. I to w tempie ekspresowym. Może przyczynia się do tego fakt, że to już nie są małe dzieci, tylko młodzież technikum, a Internet towarzyszy im od urodzenia i nie ma przed nimi tajemnic.
Co innego ja, która owszem dość szybko się uczę nowych możliwości, jakie daje mi technologia informacyjna, ale nie jest to moje naturalne środowisko.
Dlatego jestem wykończona tymi pierwszymi dniami obowiązkowego zdalnego nauczania. Uczniowie nieustannie nadsyłają wiadomości z wykonanymi zadaniami, a i tak wymagam tylko, żeby przesyłali te, które są na ocenę, a nie wszystkie ćwiczenia, które zadaję.
Łatwo obliczyć, że przez trzy dni wysłałam zadania do 320 uczniów. Nie, nie uczę tylu różnych uczniów. Uczę trzech przedmiotów, niektóre w wymiarze 2 godzin, dlatego do niektórych oddziałów wysyłam po 2-3 wiadomości. Nie wszyscy odesłali mi już wykonane zadania – mają wydłużone terminy – ale i tak codziennie dostaję po kilkadziesiąt informacji zwrotnych. Trzeba to przeczytać, jakoś zarchiwizować, sprawdzić i ocenić. I tu moje miłe zaskoczenie. Większość uczniów pracuje samodzielnie, tzn., że nie stosują strategii „jeden robi, reszta kopiuje”. Wniosek ten wysnuwam na podstawie prac, które zdołałam już sprawdzić.
W tym miejscu mała dygresja.
Nie wiem, co wpływa na tych młodych ludzi, ale takiej pracowitości, terminowości i zaangażowania nie zaobserwowałam u nich od... no, nie pamiętam od kiedy, chyba nigdy. Czy oni uczą się teraz z nudów? Bo nie mogą się spotykać, bo filmy na Netflixie już obejrzane, bo nie mogą wyskoczyć do galerii? A może wyczuli w tym szansę dla siebie. Szansę na lepsze oceny, bo zadanie przesłane zdalnie to nie to samo co kartkówka, czy sprawdzian, gdzie nauczyciel pilnuje z zegarkiem w ręku?
Dlatego jestem wykończona tymi pierwszymi dniami obowiązkowego zdalnego nauczania. Uczniowie nieustannie nadsyłają wiadomości z wykonanymi zadaniami, a i tak wymagam tylko, żeby przesyłali te, które są na ocenę, a nie wszystkie ćwiczenia, które zadaję.
Łatwo obliczyć, że przez trzy dni wysłałam zadania do 320 uczniów. Nie, nie uczę tylu różnych uczniów. Uczę trzech przedmiotów, niektóre w wymiarze 2 godzin, dlatego do niektórych oddziałów wysyłam po 2-3 wiadomości. Nie wszyscy odesłali mi już wykonane zadania – mają wydłużone terminy – ale i tak codziennie dostaję po kilkadziesiąt informacji zwrotnych. Trzeba to przeczytać, jakoś zarchiwizować, sprawdzić i ocenić. I tu moje miłe zaskoczenie. Większość uczniów pracuje samodzielnie, tzn., że nie stosują strategii „jeden robi, reszta kopiuje”. Wniosek ten wysnuwam na podstawie prac, które zdołałam już sprawdzić.
W tym miejscu mała dygresja.
Nie wiem, co wpływa na tych młodych ludzi, ale takiej pracowitości, terminowości i zaangażowania nie zaobserwowałam u nich od... no, nie pamiętam od kiedy, chyba nigdy. Czy oni uczą się teraz z nudów? Bo nie mogą się spotykać, bo filmy na Netflixie już obejrzane, bo nie mogą wyskoczyć do galerii? A może wyczuli w tym szansę dla siebie. Szansę na lepsze oceny, bo zadanie przesłane zdalnie to nie to samo co kartkówka, czy sprawdzian, gdzie nauczyciel pilnuje z zegarkiem w ręku?
Rano e-dziennik „muli”, bardzo
powoli się ładuje. W środę 25.03. cudem było zalogowanie się. No, ale próbować
trzeba, więc „wisisz” nad stroną i nieustannie odświeżasz. Po południu
uczniowie zaczynają zasypywać skrzynkę wiadomościami i trwa to do późnej nocy.
W międzyczasie muszę przygotować materiały na następny dzień: polecenia, karty
pracy z niemieckiego, prezentacje z WOKu i filozofii dla uczniów, którzy nie mają
podręczników. Ogrom wysiłku. Od trzech dni jestem nieustannie „w pracy”, prawie nie wiem, jak się nazywam.
Nie opisuję tego, żeby narzekać dla narzekania. Chcę pokazać, jak wygląda rzeczywistość polskiej szkoły w czasie epidemii z perspektywy nauczyciela. Nauczyciela, który pracuje w średnio doposażonej szkole, z uczniami, którzy swoje ambicje kierują raczej w stronę przedmiotów zawodowych niż ogólnoksztacących.
Mogę się tylko domyślać, że zdalne nauczanie z perspektywy uczniów i rodziców jest też bardzo trudnym doświadczeniem.
Pewnie ktoś mógłby powiedzieć, że można to inaczej, lepiej zorganizować. Oczywiście, że tak. Ale konia z rzędem temu, który powie mi jak.
Przyszły tydzień będzie hardcorowy.
Mogę się tylko domyślać, że zdalne nauczanie z perspektywy uczniów i rodziców jest też bardzo trudnym doświadczeniem.
Pewnie ktoś mógłby powiedzieć, że można to inaczej, lepiej zorganizować. Oczywiście, że tak. Ale konia z rzędem temu, który powie mi jak.
Przyszły tydzień będzie hardcorowy.
I żeby nie było zupełnie niedziewiarsko.
Dla zachowania
zdrowia psychicznego robię sobie krótkie przerwy, w których dziergam. Powstaje
sweter dla Młodszej. Rodzi się w bólach, bo wielokrotnie zmieniałam koncepcję i
prułam. Całe szczęście zostało już niewiele, bo tylko dokończenie drugiego rękawa.
Pozdrawiam wszystkich odwiedzających mnie zdalnie :-)
Pozdrawiam wszystkich odwiedzających mnie zdalnie :-)
A swoją drogą... ile treści kryje się w słowie "pozdrawiam". Zdrowia życzę.