niedziela, 27 czerwca 2021

Lekko Romantyczna

czyli  falbanka w roli głównej

    Niedawno w sieciówce Action, która sprzedaje tzw. szwarc, mydło i powidło, czyli po prostu wszystko, zauważyłam w dość skromnej ofercie włóczkowej coś, co mnie zainteresowało - mianowicie kokonki 100% melanżowej bawełenki. Producent Alison&Mae, włóczka bardzo wydajna, bo w 150g jest ok. 630m, cena kokonka 13zł. Wykupiłam prawie całą ofertę kolorystyczną, tak więc można się będzie spodziewać kolejnych bawełnianych udziergów.
Na prezentowaną dzisiaj Lekko Romantyczną bluzeczkę zużyłam ok. 250g, czyli niecałe dwa kokonki. Nitka jest dużo cieńsza od dropsowego Love You 7, czy Safranu, dlatego bluzka jest lżejsza i bardziej lejąca.
Dziergałam drutami 3.0 na okrągło z góry na dół, bez kształtowania podkroju na dekolt, poszerzając w każdym rzędzie ramiona. Na wysokości zaplanowanej falbanki przerobiłam oczka lewe, na których później nabrałam oczka na falbankę. Uzyskawszy odpowiednią szerokość ramion, rozdzieliłam robótkę i przerobiłam osobno przód i tył na długości odpowiadającej otworom na ręce. Następnie połączyłam robótkę i dalej przerabiałam na okrągło jednocześnie odejmując oczka na lekki podkrój pach (po obu stronach symetrycznie: 3-2-2-1-1-1). Dalej mogłabym przerabiać prosto, ale ja poszerzyłam troszkę tułów dodając symetrycznie na bokach 5x2 oczka. Na dole zastosowałam małe pęknięcia. Wszystkie brzegi wykończyłam i-cordem na 3 oczka. Wyjątkiem jest dekolt, gdzie nie zastosowałam żadnego wykończenia oraz falbanka, którą wykończyłam i-cordem na 2 oczka. 
Jak już wcześniej wspomniałam falbankę zrobiłam na rzędzie oczek lewych: najpierw podwoiłam liczbę oczek, a w następnym rzędzie dobrałam jeszcze co 15 oczek po jeszcze jednym oczku. Do tej liczby doszłam oczywiście drogą prób i błędów i nie obeszło się bez prucia. Wcześniejsza wersja była zbyt falująca, bo dobierałam oczko co 5 oczek i wykończyłam i-cordem na 3 oczka, co też nie wyglądało ładnie.
Lekko Romantycznej bluzeczki jeszcze nie nosiłam, bo upały jakie panowały nie zachęcały do ubierania się w dzianinę😅
    Ostatnio dzierganie szło mi jednak jak po grudzie. Nie wiem, czy to kwestia nerwówki związanej z końcem roku szkolnego, czy upałów, których nie cierpię, czy tego, że nie mogę zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. A może wszystko naraz?

    Nałożyłam jeszcze na siebie nowy obowiązek. W ogródku działkowym moich rodziców pojawił się kociaczek. Kocica umieściła go na kompostowniku - niezbyt szczęśliwie, bo w upały i przed deszczem maluch nie miał się gdzie schować. Dlatego przenieśliśmy kociaka na werandę, gdzie się zaadaptował, śpi pod poduchami, ma sucho i ciepło. Zaczęliśmy go dokarmiać, bo kocica, dość dzika, nie przychodziła do malucha w ciągu dnia. No i właśnie ten obowiązek karmienia wzięłam na siebie, bo mieszkam najbliżej. Wystarczy, że przejdę na drugą stronę ulicy i już jestem na terenie ogródków działkowych. Chodzę więc do kota codziennie rano i wieczorem, zaś w ciągu dnia są moi rodzice. Starsza córka przejęła opiekę zdrowotną i biega z nim do weterynarza, robi zastrzyki i zakrapla nosek, bo okazało się, że kocurek ma koci katar, który może być dla zwierzaka niebezpieczny. Maluch szybko rośnie, zaczyna eksplorować nie tylko teren naszego ogródka, ale także sąsiednie. Zaprzyjaźnił się z naszą suczką, zaczepia ją prowokując do zabawy, na co nie zawsze piesek ma ochotę :-)
Pozdrawiam wakacyjnie wszystkich odwiedzających mój blog. 
Życzę sobie i Wam udanego urlopu, odpoczynku od rutyny dnia codziennego, nowych inspirujących wrażeń, no i oczywiście wspaniałych urlopowo-wakacyjnych udziergów ;-)

wtorek, 1 czerwca 2021

Co robię, kiedy nie dziergam?

czyli wkręcam się w trekkingowanie w wersji light

    Z początkiem wiosny, kiedy śniegi stały się przeszłością, a dni zrobiły się dłuższe, najpierw powoli, a teraz już coraz bardziej wkręcamy się z Mężem w piesze wędrówki. Towarzyszy nam zawsze nasza suczka Nela. Po pandemiczno-zimowym lenistwie zarówno my jak i zwierzak potrzebujemy się rozruszać, nabrać formy i docelowo stracić trochę na wadze. No dobrze, tylko ja i zwierzak potrzebujemy zrzucić tu i ówdzie, Mąż jest całkiem fit;-) 
  Kierunki obieramy na ogół dwa: lajtową Jurę i szlak Orlich Gniazd, albo bardziej wymagające Beskidy. 
   Zapału nam na razie nie brakuje i snujemy coraz to nowe plany wędrówkowe, uwzględniające nasze fizyczne możliwości. Póki co, nie porywamy się na trasy dłuższe niż 10 km i zawsze sprawdzamy w aplikacji sumę przewyższeń i profil wysokości. Wszystko po to, żeby nie przeszacować naszych sił i nie zrobić sobie krzywdy. 
    Wyruszamy tylko w weekendy, ale wakacje tuż za pasem i będzie można wybrać się w środku tygodnia, przez co ruch samochodowy na drodze i ten turystyczny na szlaku będzie mniejszy. Ciekawa jestem ile wypraw jeszcze przede mną zanim podczas podchodzenia pod górę przestanę rzęzić jak zapchany gaźnik? Cóż, każdy krok zbliża mnie do tego celu. Wyraźnym postępem jest fakt, że na drugi dzień po takim wysiłku nie poruszam się już jak połamane zombi, ale normalnie funkcjonuję. 
  Zadaję sobie pytanie: dlaczego czekałam pół wieku, dlaczego wcześniej nie odkryłam tej wędrówkowej przyjemności? Przecież Beskidy stoją tam gdzie stały, Jura także nie zmieniła swojego położenia - mam w te miejsca jednakowo daleko od zawsze, a może od zawsze jednakowo blisko. Lepiej jednak późno niż wcale. 
    Poniżej zamieszczam migawki z ciekawszych wyjazdów - może kogoś zainspirują do ruszenia w bliższą lub dalszą trasę?

Marcowy Rabsztyn i Bydlin
Prima aprilisowy zamek Pilcza w Smoleniu i Bąkowiec w Skarżycach
Kwietniowy Olsztyn
Uratowana Majówka w Beskidzie Małym - Góra Żar
    Pierwszego i drugiego maja była tak zła pogoda, że nie dało się wystawić nosa na zewnątrz. Trzeciego pogoda poprawiła się na tyle, że można było zaryzykować wyjazd. Cel: zdobycie Góry Żar czerwonym szlakiem od zapory w Porąbce, powrót tą samą trasą. W trakcie wędrówki pogodowy przekładaniec: chmury, mżawka, słońce, deszcz. Na szczycie nagroda - piękne słońce i widoki. W drodze powrotnej ponownie przekładaniec: deszcz, mżawka, słońce.
Trzy dni później - przedłużona Majówka - Kozia Góra
    Trzeci dzień matur, brak zajęć z uczniami oraz brak udziału w pracach zespołu nadzorującego przebieg egzaminu, czyli po prostu dzień wolny. Grzech byłoby siedzieć w domu. Pętelka z Mikuszowic zielonym szlakiem na Kozią Górę, odpoczynek przy schronisku Stefanka i potem zejście kawałek szlakiem niebieskim, a potem żółtym. Cudowna trasa dla takich "niedzielnych" turystów jak my, choć tym razem to był czwartek;-)
Majowy beskidzki Hat-trick - czyli trzecia górka w jednym tygodniu - konkretnie Magurka Wilkowicka zdobyta w słoneczną niedzielę z przełęczy Przegibek razem z tłumem innych, tym razem dosłownie, niedzielnych turystów.
Ostatnia majowa wędrówka - "Szlakiem Wspomnień" z Brennej na Błatnią
Ta wycieczka miała nie dojść do skutku, bo wszystkie prognozy zapowiadały paskudną deszczową pogodę. Ale starsza córka, która w ten weekend nas odwiedziła, zarządziła pakowanie i wyjazd! 
No i super... 
Cały proces wchodzenia na przełęcz Błatnią przebiegał w optymalnych warunkach pogodowych, ale tuż przed celem zaczęły nas straszyć burzowe chmury. Z duszą na ramieniu i z płucami prawie na zewnątrz udało nam się dotrzeć do schroniska na krótką chwilę przed ulewą. Po przeczekaniu najgorszego, drogę powrotną odbyliśmy mimo wszystko w deszczu. Burzy boję się strachem pierwotnym, atawistycznym, a burzy w górach na odkrytej polanie boję się totalnie panicznie. Cud, że nie wyplułam tam płuc i nie padłam trupem ze strachu. Pomijając tę chwilę grozy - było naprawdę super!
    Na tym kończę tego przydługiego, zupełnie niedziewiarskiego posta. Sama się zdziwiłam, że tyle było tych wycieczek w okresie ostatnich trzech miesięcy, a dodam jeszcze, że o tych mniej wymagających "spacerach" nie wspomniałam. 
    Czasami warto zebrać coś w jednym miejscu, żeby zobaczyć z perspektywy, że w życiu coś się dzieje, że nie jest w nim obecna tylko codzienna domowo-zawodowa rutyna, ale, że jest naprawdę ciekawie:-)