czyli tęsknota za latem, słońcem i złotymi łanami zbóż
Przystępując do pracy nad sweterkiem, a nawet wcześniej, bo na etapie zamawiania bawełnianej włóczki, nie mogłam się doczekać wakacji i związanego z nimi czasu odpoczynku, wyjazdu z miasta, słonecznych dni, spacerów polnymi ścieżkami, pośród łanów dojrzewających zbóż.
No i proszę, marzenia spełniają się i to z nawiązką. I to właśnie ta nawiązka, czyli wyjazd urlopowy oraz upały, które mnie niesamowicie spowalniają, są powodem tego, że sweter ukończony już przed miesiącem, swoją premierę na blogu ma dopiero teraz. I właściwie jest to raptem tylko prapremiera, bo jeszcze nie miałam okazji założyć go i wyjść z domu.
Sweter robiony jest od góry do dołu. Ta metoda jest dla mnie wygodniejsza oraz ciekawsza. Wygodniejsza, bo zaczyna się od niewielkiej ilości oczek i na początku robótki szybko przybywa. Ciekawsza, bo u mnie to przeważnie w górnej strefie, na karczku, dużo się dzieje, by w korpusie już trochę wyhamować z kreatywnością.
Konsekwencją tej metody jest fakt, że łatwo podjąć decyzję zmianie koncepcji wykończenia dołu, zaś prawie niemożliwym staje się zmiana sposobu wykończenia dekoltu. I tak właśnie było w tym przypadku.
Najpierw dół swetra zakończyłam kilkucentymetrowym ściegiem francuskim, ale spowodowało to nieładne falowanie, którego nawet blokowanie nie usunęło. Nie było jednak dla mnie problemem spruć tych kilkanaście rzędów i zakończyć robótkę i-cordem. Chociaż nie, tutaj też pojawił się problem - wywijanie się i-cordu. Usunęłam go przerabiając ostatni rząd swetra nie prawymi, lecz lewymi oczkami, a robiąc i-cord 1, 2 i 3 oczko dobierałam pojedynczo, zaś 4 i 5 przerabiałam razem.
Analogicznie zakończyłam rękawy i tylko w dekolcie nie wiadomo dlaczego jest ściągacz. Tak właściwie to wiadomo dlaczego. Otóż dlatego, że od niego rozpoczęłam pracę, a pierwotnie zakładałam, że zarówno na dole, jak i przy rękawach też zrobię ściągacze. Koncepcja uległa zmianie, ale nie miałam już cierpliwości, żeby z zegarmistrzowską precyzją wypruć ten dekoltowy ściągacz i zakończyć i-cordem. Może kiedyś w przyszłości...
A mogłam nabrać żywe oczka na szydełkowy łańcuszek i zdecydować na końcu czy wykończenie będzie ściągaczowe, i-cordowe, czy jeszcze jakieś inne. No cóż... to doświadczenie nauczyło mnie czegoś i następny sweter (który by the way jest już ukończony) rozpoczęłam żywymi oczkami:-)
Karczek poszerzałam robiąc z dwóch oczek trzy, co dało efekt fruwających w powietrzu nasion przekwitłych dmuchawców, czy polnych ziół albo traw. Dołu swetra nie chciałam już poszerzać, ale jednocześnie zamierzałam powtórzyć motyw fruwajek. Efekt uzyskałam robiąc z trzech oczek trzy. Zależało mi także na użyciu ażurowego motywu kłosów i gdybym robiła sweter od dołu, to kłosy dumnie spoglądałyby w górę, ale że robiłam odwrotnie, to ciężkie kłosy zwisają smutno w dół i czekają na ścięcie;-) Ale przeciez taka jest kolej rzeczy: kiełkowanie, wzrost, dojrzewanie, a na końcu... żniwa.
Użyta włóczka to Safran Drops w kolorze cytryna, którego w żaden sposób nie potrafiłam oddać na zdjęciu. No, może na tym poniżej, z moją fizjonomią najbardziej przypomina oryginał;-)
Zużyłam prawie całe 9 motków, robiąc drutami 3,5.
W czasie urlopowego wyjazdu nie miałam okazji nosić swetra Golden Fields, bo po pierwsze: było za ciepło, a po drugie: wcale go nie zabrałam, bo na dłuższe piesze wędrówki taka bawełna nie jest odpowiednia.
Mogłam za to do woli podziwiać ciągnące się po horyzont złote pola dojrzewających zbóż. Czasami zaś horyzont zwieńczały pasma górskie - czego chcieć więcej do pełni szczęścia? Moim zdaniem dwóch rzeczy - wejść na te szczyty i z góry przyglądać się tym łanom zbóż;-)