piątek, 30 kwietnia 2021

Spring Socks

czyli końcówka wiosennej fali skarpetomanii

    W poście Z Archiwum X pisałam, że sięgam do archiwaliów, ale nie dlatego, że nie dziergam niczego nowego, lecz z tego powodu, że są to wyłącznie skarpetki. Żeby nie zaskarpetkować totalnie bloga, stwierdziłam, że na jakiś czas schowam skarpety do pudełka i wyjmę je za jakiś czas. Dzisiaj symbolicznie sięgam do tego pudełka. Symbolicznie, bo trzy pary z prezentowanych tutaj czterech poszły w świat i nie są już w moim posiadaniu.
Wiosenne skarpety zawdzięczają swą nazwę trochę kalendarzowi, czyli dlatego, że wydziergałam je u progu wiosny i trochę kolorystyce, bo jest bardziej ożywiona, ale na pewno nie składowi włóczki. Wszystkie zrobione są z wełny z dropsowego Fabela. 
Z włóczki jestem umiarkowanie zadowolona. W porównaniu z Trekking XXL Zitrona Fabel wypada gorzej. No ale cóż, przynajmniej cena też jest odpowiednio niższa.

Czerwone, a właściwie ceglaste skarpetki nie mają skomplikowanego wzoru, jedynie minimalistyczne trzy oczka prawe i jedno lewe. Pięta wyrabiana jest sposobem Intensywnie Kreatywnej w Mglistych skarpetkach.
W zielonych pojawił się ażur. Schemat zaczerpnęłam z Instagrama prawdopodobnie od vyazalocka.blog. Prawdopodobnie, bo autorka umieszcza w sieci mnóstwo schematów, które zapisuję niejako automatycznie, obok wzorów z innych źródeł. 
Zarówno czerwone jak i zielone trafiły do Koleżanki z Podstawówki.
Turkusowe były poligonem doświadczalnym dla wzoru opartego o oczka przekładane. W oryginale był to ażur, ale przerobiłam narzuty jako oczka przekręcone - nie chciałam w tych skarpetach dziur. Poniższą parą została obdarowana Siostra.
Granatowe pozostały w domu i czekają na bliźniaczą parę. Dlaczego? Otóż dlatego, że w ferworze dziergania zagalopowałam się i jedną skarpetkę zrobiłam większą. W skarpetkach robionych od palców metodą Intensywnie Kreatywnej o rozmiarze decyduje się bardzo wczesnym etapie, w momencie rozpoczęcia dobierania oczek na podbicie. Musiałabym spruć 3/4 skarpety, żeby naprawić błąd. Wygodniej będzie dorobić drugą parę, pamiętając, że jedna skarpetka ma być mniejsza, a druga większa. Niestety wypadłam z rytmu dziergania skarpet, dodatkowo musiałabym odnaleźć schemat, z którego skorzystałam, a to nie będzie łatwe, bo aktualnie mam w nich spory bałagan. 
Chyba, że znajdzie się ktoś, kto ma jedną stopę w rozmiarze 37, a drugą 39 i chciałby mieć takie skarpety, wtedy je z przyjemnością oddam.
Post o wiosennych skarpetkach zwieńczam wiosennymi obrazkami z mojego osiedla. Uwielbiam takie widoczki:-) Śmieję się, że jest to kraj kwitnącej... nie, nie wiśni, lecz śliwy wiśniowej, forsycji i magnolii. Cudowne!
I na koniec pomidory. Ostatnio jestem trochę jak tomatositter. Opiekuję się roślinkami, które Młodsza córka wyhodowała w takiej ilości, że zabrakło u niej parapetów w mieszkaniu. Czuję na sobie ciężar odpowiedzialności, bo włożyła mnóstwo serca w swój mały inspekcik. Ale jeszcze ze dwa tygodnie i trafią na grządkę:-)

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Recycled

czyli drugie życie włóczki

W dziewiarstwie jedną z fajniejszych rzeczy jest możliwość odzyskiwania włóczki z projektów, które albo okazały się niewypałem, albo wręcz przeciwnie sprawdziły się, ale po kilku sezonach noszenia zaległy w szafie, bo się już znudziły.
Nie lubię prucia. 
Z tyłu głowy mam te liczne godziny poświęcone na przerabianie oczek, które to godziny po procesie destrukcji wydają się być czasem bezpowrotnie straconym. Wydają się, ale przecież nie są, bo każde takie doświadczenie czegoś nas uczy. Nabyte umiejętności nie wyparowują, lecz procentują w następnych projektach.
Nie lubię pruć też z czysto technicznego powodu. Przecież w każdym swetrze starannie ukryłam wiele nitek łączących kolejne kłębki i podczas prucia stawiają one wkurzający mnie opór.
Spruta włóczka przypomina hit lat 80., czyli karbowane włosy potraktowane gofrownicą i w takiej formie raczej nie nadaje się do ponownego użytku. Trzeba ją najpierw rozprostować, tzn. potraktować wrzątkiem. Dużo z tym roboty, bo wełnę z kłębków trzeba przewinąć w nawoje. Dobrze też byłoby, żeby były mniej więcej tej samej wagi. Ja używam w tym celu dwóch krzeseł, które stawiam siedziskami do środka, i następnie owijam włóczkę dookoła oparć. Przy okazji ćwiczę stawy i mięśnie obręczy barkowej;-) Później zabezpieczam nawoje w kilku miejscach przewiązując jakąś kontrastową nitką i tak przygotowane mogą teraz trafić do gara z gorącą wodą.  Jednak skoro zadałam sobie już tyle trudu, żeby spruć i przewinąć włóczkę, nie szkoda mi poświęcić jeszcze dodatkowego czasu, żeby poddać ją tuningowi, czyli ufarbować. 
O farbowaniu i przyjemności jaką mi sprawia pisałam już przy okazji chusty Serwatka, swetra Hokkaido a także skapetek (klik). Nie miałam jednak jeszcze odwagi, żeby zainwestować w wełnę przeznaczoną specjalnie do farbowania. No dobrze, nie ma to nic wspólnego z odwagą - po prostu szkoda mi kasy i wolę poeksperymentować z kolorami na resztkach po jakiś projektach albo na odzyskanej włóczce.
Kiedyś miałam małą wpadkę, bo okazało się, że nie wypłukałam dobrze resztek barwnika i przerabiając później włóczkę na skarpetki miałam ręce brudne jak po pracy w ogrodzie, a na palcu wskazującym lewej ręki wątpliwej urody spiralny ciemny "tatuaż":-) Dlatego tym razem po wstępnym ręcznym płukaniu, włożyłam ufarbowane nawoje do siatki zabezpieczającej i wypłukałam je w pralce. Byłam na tyle leniwa, że nawet odwirowałam, ale na najniższych możliwych obrotach. Trochę się obawiałam, że może się sfilcować, ale powiedziałam sobie raz kozie śmierć i zaryzykowałam. Całe szczęście Nord Dropsa wytrzymał moje zabiegi. Wyjściowy kolor był typu "uni", tzn. jednolity bez żadnych niuansów i nosił nazwę "zielony leśny". Do farbowania użyłam resztek barwników jakie miałam w domu. Ciekawe czy ktoś by się domyślił, że znalazł się tam pigment turkusowy, granatowy, fioletowy a także beżowy i morelowy. Efekt jaki jest każdy widzi;-)
    
Powstał otwarty kardigan o linii litery A z dekoltem w kształcie litery V. Pierwotnie miał być w jednym kolorze, ale jak to zwykle u mnie, brakło mi włóczki, więc dołożyłam kontrastowej. W tym projekcie pierwszy raz zastosowałam nowy dla mnie sposób dodawania oczek na raglan. Do tej pory robiłam to podnosząc nitkę miedzy oczkami i przerabiając ją jako oczko przekręcone. Tym razem dodawałam wkłuwając się w oczko wcześniejszego rzędu, zwracając jednocześnie uwagę na której nóżce dobieram oczko. Na linię raglanu zostawiłam dwa oczka, przed raglanem wkłuwałam się w lewą nóżkę, za linią w prawą. Jakież przyjemne było moje zaskoczenie, kiedy w trakcie dziergania zaczęła mi się ukazywać linia szeroka na jedno oczko, no i zero dziur. Super metoda, będę z niej jeszcze korzystać.
A Wy? Poddajecie recyklingowi zużyte lub nienoszone udziergi? Macie motywację, żeby odzyskiwać włóczkę? Co z niej dziergacie?

Pozdrawiam serdecznie znad drutów :-)