wtorek, 23 czerwca 2020

Hydra

czyli coś się kończy, coś się zaczyna

Hydra - w greckiej mitologii wąż o wielu głowach. Walczył z nią i pokonał Herkules. Choć nie miał łatwo, bo w miejscu jednej obciętej głowy wyrastały dwie lub trzy kolejne. W końcu oprócz siły użył jeszcze rozumu - przypalił rany po odciętych łbach, a to zapobiegło ich odrastaniu.
Ale nie o tę Hydrę chodzi.

Hydra to także tytuł albumu zespołu Within Temptation. I właśnie potwór z okładki tego albumu sześć lat temu znalazł się na ścianie pokoju Młodszej Córki. Nie wskoczył jednak na nią sam, Hydrę namalowała Starsza Córka - dla młodszej siostry, na jej prośbę. Później zdjęcie zrobione na tle tego malunku, dało Młodszej tytuł fanki miesiąca na fanpage'u zespołu. Ale to już stare dzieje...
Czas płynie, nastolatki dojrzewają i nie tylko zmieniają swoje gusty muzyczne, ale całe swoje życie. Zresztą nie tylko swoje. Rodziców również. Naturalna kolej rzeczy - dzieci dorastają i wyfruwają z gniazda. I właśnie ta kolej przyszła na nas. Nie pierwszy raz. Już po raz drugi. A mimo to towarzyszy nam dziwne uczucie... Zaskoczenia? No cóż, trzeba się będzie przyzwyczaić, a raczej odzwyczaić od wielu rutynowych zachowań. Na przykład zacząć obierać mniej ziemniaków na obiad i używać mniejszych garnków do gotowania. Kurczę, co ja piszę, przecież Młodsza nie lubi ziemniaków :) Ale prania i prasowania na pewno będzie zdecydowanie mniej :)
Konsekwencją decyzji córki jest remont pokoju. Przyszedł czas na pożegnanie się z tą dekoracją ściany. Ale ponieważ wisiała na niej długo, to niech nie znika tak zupełnie bez echa. Niech zostanie po niej ślad.

Już chwilę temu zszedł z moich drutów kolejny sweter z okrągłym karczkiem, który się świetnie komponuje z tłem wyżej wspomnianej ściany. To znaczy póki co się zgrywa, bo za chwilę kolor będzie inny - ściany, nie swetra :) Ale skoro stare ustępuje miejsca nowemu, to niech to nowe odziedziczy imię po starym. Tak więc niniejszym ogłaszam, że sweter otrzymuje nazwę Hydra.
Sweter wydziergałam z bawełnianej włóczki z domieszką jedwabiu Papyrus Fibra Natura. Producent zaleca druty 4,5, ja użyłam czwórek. Parę razy próbowałam polubić tę grubość i niestety nie udało mi się. Zdecydowanie preferuję cieńszą włóczkę i cieńsze druty. Trójki są moimi ulubionymi.
Hydra na pewno nie jest wagi piórkowej. Sweter do lekkich nie należy, ma swój konkretny ciężar, ale jest miękki, lejący, przyjemny w noszeniu nawet na gołe ciało i niezbyt grzejący. Chwilami mam nawet wrażenie, że trochę chłodzi. To zapewne skutek domieszki jedwabiu.
Sweter jest trochę oversize'owy. Takie ostatnio preferuję.
Guzki, bąbelki, nupki - zwał jak zwał - dla wygody robiłam szydełkiem - to pięć słupków z jednego oczka łączone od góry. Dekolt też wykończyłam szydełkiem robiąc dwa rzędy półsłupków, przy czym w drugim rzędzie wbijałam się za tylną nitkę oczka.
W tym projekcie, podobnie jak w tym swetrze, zastosowałam na bokach półokrągłe wstawki. Najpierw ukształtowałam podkroje, które następnie "wypełniłam", pracując na nitce technicznej, półłukami dzierganymi rzędami skróconymi. Żeby uzyskać pionową linię prostą i żeby wstawka się nie rozszerzała, przerabiałam na brzegach dwa oczka razem, pilnując żeby kładły się we właściwą stronę, po jednej stronie na prawo z drugiej na lewo.
W poście Sukces potrzebny od zaraz pisałam, o tym, że zmagając się z jakąś niemocą twórczą, nie potrafiłam doprowadzić do końca zaczętych projektów, które będąc już w stanie dość zaawansowanym, traciły moją akceptację i zainteresowanie, a w konsekwencji szły do sprucia. Hydra została wydziergana z włóczki odzyskanej z jednego z tych nieudanych projektów.
Mitologiczny Herkules musiał użyć szabli bądź pałki (co do tego nie ma zgodności) i ognia, by pokonać Hydrę. Współcześnie wystarczy wałek malarski i farba :) Normalnie heros :)
Nawiązując jeszcze do podtytułu posta "coś się kończy, coś zaczyna" - za chwilę kończy się rok szkolny i zaczynają wakacje. Ze względu na sytuację epidemiczną był to dziwny rok. Na pewno długo będziemy go wspominać i komentować. Był to trudny czas dla nauczycieli, uczniów i rodziców. Wszyscy potrzebujemy wytchnienia, oderwania wzroku od ekranu komputera i skierowania go w dal na rysującą się na horyzoncie linię lasu, albo w górę, żeby zobaczyć, jak na niebie chmura goni obłoczek, albo pod nogi, żeby na łące dostrzec w trawie czterolistną koniczynę. Życzę wszystkim korzystającym z wakacji, czy z urlopu, efektywnego zresetowania się. 

DANE TECHNICZNE:
włóczka: Papyrus Fibra Natura 78% bawełna, 22% jedwab, 50g = 120m
kolor: 229-16
zużycie: niecałe 11 motków, ok 550g
druty:4,0

niedziela, 7 czerwca 2020

Wymęczony Ulubiony ukończony

czyli zła passa przerwana plus Pustynia Błędowska

Niedawno zmagałam się z małym kryzysem twórczym. Owszem dużo dziergałam, ale równie dużo prułam. Niemożność doprowadzenia projektu do końca przyprawiała mnie o frustrację. Sukces potrzebny mi był od zaraz.  Ale trochę więcej cierpliwości i samozaparcia niż zwykle i voilà: - Wymęczony Ulubiony jest gotowy. 
Wymęczony - bo przez moją nieuwagę przy podziale oczek na tył, przód i rękawy, zaliczył prucie obu gotowych już rękawów. Pisałam o tym tutaj. Dodam jeszcze, że już po ukończeniu swetra zostało mi trochę włóczki i postanowiłam te nieszczęsne rękawy ciut przedłużyć. No więc podpruwałam jeszcze raz mankiety. Ale co tam - miałam już wprawę :-)
Po pierwszym użyciu konieczne jeszcze okazało się zmniejszenie obwodu dekoltu, bo trochę się rozciągnął. Nie był to jednak wielki zabieg - dorobiłam szydełkiem rząd półsłupków, robiąc co jakiś czas z dwóch jeden. Ostatni rząd to dające ciekawy efekt oczka rakowe. Wykończenie szydełkiem gwarantuje to, że nic się już w noszeniu nie rozciąga. 
Ulubiony - bo  jest to mój ostatnio najczęściej noszony sweterek. Niestety, chociaż jest dość często noszony, to nie mam ani jednego zdjęcia na sobie - powód prozaiczny - nie ma kto mnie w nim sfotografować. Jakoś okoliczności się nie zgrywają :-(
Sweter w całości jest bawełniany. Główny kolor - błękitny - to włóczka May Baumwollegarn. Zielona to resztki bawełny Dropsa ze sweterka, który wydziergałam zeszłego lata, a którego jeszcze nie miałam okazji tutaj pokazać. Dodałam jeszcze totalne resztki bawełny, pozostałej po Jasnoszarym. Kombinowanie z kolorami wynika nie tyle z mojej chęci zabawy nimi, ale z konieczności - po prostu bazowego koloru miałam za mało na sweter dla siebie. Owszem - dla Młodszej Córki byłoby w sam raz, ale powiedziała, że na chwilę obecną ma w szafie wystarczająco dużo swetrów.
Do tej pory dziergając sweter od góry stosowałam raglan. Tym razem postanowiłam zmierzyć się z okrągłym karczkiem. Trochę przy zastosowaniu jakiś prowizorycznych wyliczeń, trochę intuicyjnie, udało mi się dobrze dobrać ilość oczek początkowych oraz częstotliwość ich dodawania. Miejsca dodawania oczek są doskonale widoczne, bo stwierdziłam, że będzie to forma celowo trochę nieregularnego ażuru. Tył i przód swetra są identyczne, dlatego, żeby nie mieć dylematu przy ubieraniu, umieściłam z przodu naszywkę.
Nie wiem jak wy, ale ja mam tak, że jak nad czymś długo pracuję, to później trudno mi się z tym rozstać, w sensie zakończyć projekt. Tak było też tym razem. Zamiast, po perturbacjach z pruciem rękawów, po prostu wydziergać korpus i wykończyć jakąś formą ściągacza czy listwy, postanowiłam wypróbować zastosowanie półokrągłych podkroi i dorobić pasiaste wstawki. Był to dodatkowy dzień dziergania, ale efekt mnie zadowolił - dobrze układa się na ciele.
Jeszcze rzut oka na podkrój rękawa. Zawsze dobieram po obu stronach po dwa oczka więcej, a później przerabiam je kolejno razem z oczkiem znad podkroju pachy. W ten sposób nie tworzą się dziury, nic nie trzeba zszywać.
Sesja balkonowa z wcinającym się w kadr ciekawskim towarzystwem.

I jeszcze pozadziewiarsko:

Sivka, którą z przyjemnością obserwuję na jej blogu, często jako tło swoich stylizacji prezentuje plener Pustyni Błędowskiej, np. tutaj. Pomyślałam, kurczę, mieszkam w sumie niedaleko (trochę ponad 40km) i w całym swoim prawie półwiecznym życiu nigdy tam nie byłam. Wstyd! Spontaniczna propozycja, podchwycenie przez męża pomysłu na wypad i w drogę.
Od strony Kluczy dotarliśmy do punktu widokowego Czubatka. Moje pierwsze wrażenie: o rany, chyba latam, bo widzę korony drzew z góry. Jak tu pięknie!
Drugie wrażenie: o rany, co to za huk? - To cztery quady pędzące na pełnym gazie i wjeżdżające pod bardzo stromą górę. Myślałam, że świat się wali. 
Później stresowałam się trochę wędrując szlakiem i słysząc warkot quadzich silników, bo mieliśmy ze sobą psa i nie wiedziałam jak zareaguje, czy ucieknie nam w las i się zgubi, czy rzuci się na te maszyny. 
Nadmienię, że w tym miejscu obowiązuje bezwzględny zakaz poruszania się quadami i motocyklami. 
W końcu, żeby dotrzeć na pustynię zdecydowaliśmy się nie iść szlakiem, ani nawet nie ścieżką, tylko "dzikim" lasem.
Pustynia robi ogromne wrażenie, czułam się jakbym była na wielkiej plaży - tylko morza nie było.
Idąc po piachu dotarliśmy do drugiego punktu widokowego - do Róży Wiatrów. Tam odpoczynek w cieniu i powrót na czuja przez las na Czubatkę. Pod koniec wędrówki pies odmówił dalszego spaceru - mała miała już dość. Pod górę na punkt widokowy, gdzie mieliśmy zaparkowane auto, mąż musiał bidulkę wnieść. Trochę przesadziliśmy z długością trasy dla naszego kanapowca. 
Uspokoję wszystkich miłośników zwierząt - Nelcia miała cały czas dostęp do wody, a wycieczki nie odchorowała :-)
Na Pustynię Błędowską na pewno jeszcze wrócimy - będziemy ją eksplorować od innej strony.

Sivko, dziękuję za inspirację!