czwartek, 9 lipca 2020

Niedziewiarsko

czyli rysunkowo - wspomnieniowo

W komentarzach pod poprzednim postem (klik) przeczytałam, że mam uzdolnioną plastycznie córkę, co skwitowałam słowami, że to zapewne po mamusi:-)
Rzeczywiście kiedyś rozwijałam się w tym kierunku, ale to było bardzo, baaardzo dawno temu. I właśnie dlatego, że to był tylko epizod w moim życiu, o którym na co dzień nie pamiętam, mogłam doświadczyć bardzo miłego zaskoczenia.
Dwa, a może trzy lata temu moja Siostra organizowała u siebie wigilię dla całej szerokiej rodziny.  Byliśmy zaproszeni razem z naszymi córkami. Skoro wigilia, to musiały być prezenty. Starsza Córka, która od kilku lat nie mieszka już z nami, lecz na tak zwanym swoim, dostała od swojej matki chrzestnej, czyli od mojej siostry, płaską, dość ciężką paczuszkę, z sugestią, że przyda się na nowym mieszkaniu. Pierwszą moją myślą było: pewnie to jakaś książka, może kucharska. Tradycją w rodzinie jest natychmiastowe rozpakowywanie prezentów - ciekawość nie pozwala nam długo czekać:-) Po otworzeniu paczuszki okazało się, że nie książka, tylko że są to dwa oprawione obrazki z martwą naturą w ołówku. Jakiś imbryk, jakiś wazon, chleb... W sam raz, żeby powiesić na pustej ścianie w kuchni. 
Ale zaraz, zaraz... Ja to już chyba kiedyś widziałam... Przyglądam się dokładniej - jest podpis. Kurcze, mój... Tak, ja to kiedyś narysowałam. Chyba ze sto lat temu. Byłam wtedy jeszcze nastolatką. 
Ale jak to? Skąd Siostra ma moje rysunki sprzed trzydziestu lat? 
Otóż, najpierw przechowywali je na swoim pawlaczu Rodzice. Później chyba ja sama podarowałam je Siostrze, kiedy przeprowadzała się i urządzała jedno ze swoich pierwszych mieszkań. Wtedy nie doczekały się oprawienia i ekspozycji. Zastanawiam się jednak, jak to się stało, że obrazki "uchowały się" w trakcie jej licznych przeprowadzek. Jestem pod wrażeniem, że nie oddała ich na makulaturę. Jest zdecydowanie bardziej sentymentalna ode mnie.
Jeśli się dobrze przyjrzeć, można zauważyć, że duch współczesności przygląda się  utrwalonej ołówkiem przeszłości :-)
Obrazki wiszą u Córki w kuchni. Bardzo się cieszę, że rysunki się zachowały i że są eksponowane. Są takim małym świadectwem tego, że kiedyś umiałam trzymać w ręku ołówek :-) 
Starsza Córka niejako przejęła ode mnie pałeczkę i czasami uczestniczy w zajęciach z rysunku. Chyba teraz na mnie spocznie obowiązek przechowania jej prac dla potomnych :-)
Miało być niedziewiarsko, ale troszkę jednak będzie :-)

Znalazłam jedyne zdjęcie dokumentujące fakt mojego uczestnictwa w zajęciach plastycznych.
Na tym zdjęciu mam na sobie sweter, który sama wydziergałam. Bardzo go lubiłam i często nosiłam, mimo, że włóczka była nieszlachetna. Trzeba sobie wyobrazić, bo zdjęcie jest marnej jakości, że był to akryl w bardzo bladym żółtym kolorze, który z każdym praniem stawał się coraz bledszy. Prawą stronę stanowiły oczka lewe, na całej powierzchni w regularnych odstępach zrobiłam prawymi oczkami rodzaj wypukłych bąbelków, z tym, że nie zamykałam ich w tym samym rzędzie, lecz miały wysokość czterech lub sześciu rzędów - nie pamiętam dokładnie. Sweter był oversize'owy, robiony na prostych drutach, w częściach i później zszywany, brr... No, ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że można inaczej ;-)

24 komentarze:

  1. Dziergałam pewnie mniej więcej w tych samych czasach. I jestem pełna podziwu, że mimo braków w sklepach, mimo braku wzorów, luksusowych drutów - powstawały wypracowane, wymyślne udziergi. Było się mega kreatywnym!
    Odkąd odkryłam druty z żyłką, te nowoczesne, nie umiem i nie chcę bo nie znoszę dziergać na prostych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W latach osiemdziesiątych trzeba było być kreatywnym, żeby móc nosić to, co się podobało. Ja też odkąd odkryłam druty z elastyczną żyłką i metodę magic loop, to proste druty poszły w niepamięć :-)
      Witam Cię u mnie na blogu.

      Usuń
  2. Świetne grafiki i niezwykła historia, epizod który niby poszedł w zapomnienie, ale zostawił ślad i dzięki siostrze stał się teraz czymś bezcennym. A motywy na rysunkach jakże symboliczne, z jednej strony zadziorne nożyczki, pędzel a obok chleb, który kojarzy się z bezpieczeństwem, nasyceniem, spokojem. I patrzy na to codziennie Twoja córka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem według jakiego klucza były dobierane obiekty, podejrzewam, że bardzo przypadkowo. Konia z rzędem temu, kto odgadnie, co jest w wazonie na obrazku z nożyczkami. Mogłabym ogłosić konkurs, ale nie lubię takiej formy zabawy. Powiem więc od razu: jest to kukiełkowa żaba. Na zdjęciu w pracowni plastycznej za plecami mam więcej takich kukiełek :-)

      Usuń
  3. Liczą się nie tylko te odtwarzane obiekty, ale także to co my widzimy i jakie mamy skojarzenia:-) Zdjęcie z pracowni też świetne, Twoja skupiona twarz i zdziwione kukiełki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz najwspanialszą siostrę. Zazdroszczę, bo jestem jedynaczką. Te obrazki będa córce towarzyszyć we szystkich jej " przeprowadzkach" aż po kilkudziesięciu latach na Gwiazdkę przekaże Twoim prawnukom. Teraz rozumiem,dlaczego masz takie "oko" przy projektowaniu swoich swetrów. Pamiętam bardzo dobrze czasy, kiedy dziergało się byle z czego, aby coś mieć. Niedaleko Wilna jest dotychczas fabryka dywanów. Więc pracownicy wykradali wełniane nici i sprzedawali dziewiarkom. Pamiętam, że rozpoczynałam swoją karierę nauczycielską w spódnicy z takiej dywanowej włóczki, była tak zrobiona z prawych i lewych oczek, że powstał efekt "plisowania" . Uwielbiałąm ją. Bokasiu, czy teraz też czasami łapiesz ołówek, aby przekazać swoje wrażenia? Życzę udanych wakacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie łapię już ani za ołówek, ani za farby. Z rysowaniem to chyba tak samo jak z grą na instrumencie - trzeba ciągle ćwiczyć, żeby nie wyjść z wprawy i się rozwijać. Ja przestałam rysować wiele lat temu i teraz ani ręka nie jest sprawna, ani oko już nie to... No i mam inną pasję:)
      Moja mama przynosiła z pracy naręcza poprutych kolorowych akrylowych włóczek - tzn odpadów dziewiarskich, które były używane do czyszczenia maszyn w zakładach chemicznych. Potem je rozplątywała, wiązała i z tego się dziergało. Supły bardzo mnie denerwowały, ale taka była rzeczywistość. Nie wiedziałam co to jest wełna i jak należy się z nią obchodzić. Dlatego później mój pierwszy wełniany sweter poszedł na zmarnowanie, bo źle go wyprałam i się sfilcował.
      Czym wełna dywanowa różni się od swetrowej? Tylko grubością?

      Usuń
    2. Była bardziej szorstka, ale po kilku praniach stawała się przytulniejsza i dawało sie to nosić.

      Usuń
  5. Niesamowity prezent dla Twojej córki, ale i niespodzianka dla Ciebie. Wzruszające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to była bardzo miła niespodzianka dla mnie. I chociaż prezent był dla córki, to ja też poczułam się obdarowana:)

      Usuń
  6. Bokasiu, jak to umiałaś trzymać ołówek, to jak jazda na rowerze, nie da się zapomnieć. Rozrysujesz się w kilka godzin, to co widać na szkicach, to to, że ty WIDZISZ. I tego nie zapomniałaś, bo to jest częścią Bokasi. Zatem szkicownik w dłoń, ołowek albo piórko w dłoń i do roboty. Znacznie skuteczniej niż dzierganie rysowanie odcina nas od wszelkich spraw w otoczeniu. Korzystaj z daru bodaj dla zdrowego resetu. Obrazki będą korzyścią uboczną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agato, może kiedyś wskrzeszę w sobie ochotę, żeby znowu coś naszkicować. Ale na razie nie zatęskniłam za tą aktywnością, a to jest chyba nieodzowny warunek, żeby do tego się zabrać.
      Czytałam Twojego bloga i wiem, że dzielisz pasję dziewiarską chyba na równi z malarską. Czyli się da. Jednak w moim przypadku pasja do rysunku jest w stanie głębokiej hibernacji:-)
      Ale nigdy nie mówię nigdy...

      Usuń
  7. Na makulaturę tak dobre szkice?? no nie :) cudownie mieć taką pamiątkę:)
    mój pierwszy sweter lata 70-te też był z akrylu- biało czarne fale, które rozciągły się po praniu niemiłosierni, tyle że nie miały podkroju na pachy wiec mi to zupełnie nie przeszkadzało;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pamiętam jak było w latach 70-tych, ale w 80-tych sweter im bardziej był rozwleczony wzdłuż i wszerz, tym modniejszy i bardziej pożądany :-)
      Pamiątka fajna, doceniam to dopiero teraz, po wielu latach.

      Usuń
  8. Piękna pamiątka i duży talent. A z talentem plastycznym to różnie bywa, wiem coś o tym. U mnie rysował mój chrzestny, po nim próbowałam zmierzyć się z rysunkiem ja, choć nic z tego nie wyszło. Nikt nie podsycał tlącego płomyka. Ot bazgroły dziecka. W tej chwili pałeczkę przejął mój chrześniak. Inne czasy inny wymiar. Chodził na lekcje kreski, widać efekty. I choć studia wybrał nie związane z grafiką, a węgiel poszedł w odstawkę to jego prace są warte przechowania:)
    Byłam szczęściarą, moi dziadkowie mieli małą hodowle owiec. Babcia wełnę gręplowała, przędła, farbowała i na drutach, szydełku przerabiała. Sięgając do genezy, nazwa mojego bloga Domowy Kołowrotek i moje umiejętności dziewiarskie sięgają właśnie tej historii.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, jak ja bym chciała zobaczyć proces powstawania włóczki:od postrzyżyn do kłębka. Farbowanie nie jest już dla mnie wiedzą tajemną:-) W dzieciństwie w domu mojej babci na wsi widziałam dziwne drewniane urządzenia. Pytałam do czego służyły - do obróbki lnu. Nigdy jednak nie widziałam jak to się robi, bo babcia już wtedy tego nie praktykowała.
      Z talentami jest tak, że trzeba dzieciom dać szansę spróbować różnych rzeczy, a potem niech same decydują, w którą stronę chcą się rozwijać. Nic na siłę. Tak sądzę.

      Usuń
  9. Ależ przemiła, wzruszająca historia:-) Szacunek dla Twojej Siostry, że przechowała, a potem uznała, że Twoje grafiki będą idealnym prezent dla Twojej Córki. Sama się wzruszyłam Twoją opowieścią:-).
    Ja również swoją przygodę z dzierganiem zaczęłam w latach 80, będąc w szkole podstawowej. Moja Mama trochę dziergała, nie wiem skąd miała włóczki, ale zawsze coś tam pozwalała mi podebrać:-) Niestety te udziergi rzadko kiedy nadawały się do noszenia, bo oczywiście wszystko gryzło mnie niemiłosiernie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze pamiętam, że w kiedyś wszystko mnie "gryzło". A już najgorzej wspominam grube rajstopy. To był koszmar mojego dzieciństwa, nikt nie rozumiał o co mi chodzi z tym gryzieniem. A mama się denerwowała, bo przecież "zdobyła", wystała w kolejkach. Teraz jest trochę lepiej, chyba zrobiłam się bardziej gruboskórna:-)

      Usuń
  10. Witam serdecznie,dziekuje za odwiedziny,moj obecny blog jest kontynuacja mojego wczesniejszego bloga, do ktorego stracilam haslo, adres mailowy i nie moglam go odzyskac aby pisa,byly to "Przygody z drutami",jesli bedzisz chciala zapraszam na niego,

    podziwiam i napisze,ze wspaniale rysowalas,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. To jeszcze raz ja ,Groszek jest piesekiem ze schroniska,a ja w ubieglym roku przed strajkiem nauczycieli,zlamalam reke,zdjecie kwiecien 2019 rok,juz jest dobrze i moge robic na drutach i szydelkiem,pozdrawiam cieplo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Nela to znajda błąkająca się co najmniej dwa tygodnie po dzielnicy moich znajomych. Nie zdążyła trafić do schroniska, bo ją przygarnęliśmy:-) To było już trzy lata temu, ale nadal ma czasami zachowania z tamtego okresu, np. trzeba pilnować, żeby nie szukała i nie zjadła śmietnikowego jedzenia:-(

      Usuń
  12. I takie prezenty są najlepsze! :)
    Oczywiście gratuluje talentu. Ja swojego cały czas szukam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki 😀 Fajnie, że do mnie trafiłaś. Z tego co widziałam na Twoim blogu, to masz talent do robienia ładnych zdjęć😀 Pozdrawiam.

      Usuń

Cieszę się, że do mnie trafiłaś/łeś, będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.