Tytułowa przygoda miała miejsce kilka lat temu i była bardzo krótka. Po prostu chciałam nauczyć się nowej techniki i sprawdzić czy ją polubię.
Pierwsze próby poprzedziłam studiowaniem dostępnych tutoriali. Z nich dowiedziałam się o technice czółenkowej i tej z użyciem igły. Zawsze myślałam, że moje dłonie są sprawne, ale czółenko mnie pokonało. Nie udało mi się dojść do takiej wprawy, żeby móc cokolwiek stworzyć. Za to igła do frywolitek okazała się całkiem prosta w użyciu. Jedyną jej wadą było to, że nie można pracować z tak długą nitką, jak przy metodzie czółenkowej, w związku z tym częściej trzeba chować dołączone nitki.
Koniec końców opanowałam podstawy i nawet cieszył mnie fakt, że potrafię zrobić coś tak delikatnego jak zaprezentowana serwetka. Ale nie polubiłam frywolitki na tyle, by zatrzymać się na tej technice trochę dłużej. Powód? Jest zbyt pracochłonna, wymagająca dużego skupienia, no i na widoczny efekt trzeba długo czekać.
Cudowne frywolitkowe serwetki :) Podziwiam tym bardziej ,że ja poległam na nauce....
OdpowiedzUsuńDziękuję, tak naprawdę to jedna serwetka na różnych etapach powstawania. Frywolitka jest tak praco- i czasochłonna, że po każdym ukończonym okrążeniu było wielkie ufff... I zdjęcie na pamiątkę.
Usuń