niedziela, 5 kwietnia 2020

Mój pierwszy raz

czyli kiedy zaczęłam dziergać 

Zwolnienie tempa życia, które narzuca nam obowiązkowa izolacja, skłania do refleksji, do sięgnięcia pamięcią wstecz. Dlatego dzisiaj post wspominkowy.

Pewnie każda z nas, blogujących dziewiarek, zastanawiała się kiedyś nad tym, jak to się w jej przypadku zaczęło. Często czytam: robię na drutach od zawsze, szydełkuję od kiedy pamiętam. 
Nie inaczej jest w moim przypadku. 
Nie potrafię powiedzieć z całkowitą pewnością ile miałam lat, kiedy Mama nauczyła mnie pierwszych oczek szydełkowego łańcuszka oraz pierwszych słupków i półsłupków. Na pewno były to młodsze klasy szkoły podstawowej, może druga, może trzecia klasa. Pamiętam jednak bardzo dobrze uczucia i emocje, które mi wtedy towarzyszyły. Denerwowałam się, bo choć Mama cierpliwie pokazywała mi jak trzymać szydełko i włóczkę, i co po kolei robić, żeby powstał najpierw łańcuszek, a potem pierwszy i drugi rządek robótki, ja nie potrafiłam "załapać", o co w tym wszystkim chodzi. Pamiętam też, że pewnej nocy miałam "tutorialowy" sen - przyśniło mi się, co mam robić, krok po kroku. I... rano już wiedziałam. Potem wystarczyło wziąć do ręki szydełko i zacząć robótkę. Nie przypominam sobie, co to było. Mogę się tylko domyślać, że coś najbardziej podstawowego, jakaś próbka, może szalik dla lalki.
Na drutach nauczyłam się robić niedługo później. Jednak już bez tak spektakularnych iluminacji. 

Przypominam sobie zajęcia ZPT (zajęcia praktyczno-techniczne) - mieliśmy zrobić na drutach szalik - byłam święcie oburzona, że niektórym moim koleżankom, a na pewno wszystkim kolegom z klasy, szaliki te wydziergały mamy albo babcie. Ja swój zrobiłam samodzielnie.

Pamiętam lato przed pójściem do czwartej klasy. Z koleżankami przeskakiwałyśmy niski płot i wchodziłyśmy na teren osiedlowego przedszkola (zamkniętego na czas wakacji), na trawie rozkładałyśmy kocyki i z kolorowego kordonka szydełkowałyśmy ubranka dla bardzo modnych wtedy laleczek bobasków. Lalki były niewielkie ok. 20 cm, plastikowe, kupowane przeważnie w kiosku Ruchu albo na odpustowym kramie. Mogły być rasy białej lub czarnej - to był hit. Żadna z nas oczywiście nie mówiła, że ma lalkę rasy czarnej, wtedy normalne i poprawne politycznie było powiedzenie, że ma się laleczkę murzynkę. Mając te 10-11 lat już się trochę wstydziłam poprosić Rodziców o taką zabawkę, że niby za stara jestem na bawienie się lalkami, ale dostałam taką i dla niej robiłam pierwsze szydełkowe ubranka.

Mniej więcej w tym samym czasie dostałam od Rodziców zestaw pocztówek z postaciami z bajki o Misiu Uszatku. Jakież piękne ubranka miał Uszatek i jego koleżanki Lalki oraz inne postacie. Nie wszystkie były dziergane, ale była to niewątpliwie wielka inspiracja, która podziałała mi na wyobraźnię. Wykorzystałam ją później robiąc ubranka dla lalek moich Córek. 

Mama pracowała w zakładach chemicznych, w których do czyszczenia różnych elementów maszyn używało się odpadów poprodukcyjnych z zakładów dziewiarskich. Czasami przynosiła do domu skłębione, porwane i karbowane po pruciu kolorowe resztki, które później pieczołowicie rozplątywała, związywała i zwijała w kłębek. Z takiej włóczki robiło się modne w latach 80-tych getry w paski i szaliki tak długie, że będąc nawet kilkukrotnie owinięte wokół szyi, to i tak ich końce sięgały prawie do ziemi.
Właśnie z takiej włóczki (bo przecież nie wełny) zrobiłam swój pierwszy w życiu sweter. Byłam wtedy w szóstej klasie, na zdjęciu poniżej mam go na sobie podczas rajdu górskiego w klasie siódmej. Robiony był na prostych drutach, w kawałkach, od dołu do góry. Bardzo długo nie wiedziałam, że można inaczej. Jak widać był w paseczki, granatowo-turkusowe - tego akurat nie widać. Bardzo byłam z niego dumna i często go nosiłam.
W połowie lat 80-tych modny był motyw róży. W ten deseń drukowane były koszulki, bluzy i swetry. Ja nie miałam takiej modnej części garderoby - musiałam ją sobie sama wydziergać. Zrobiłam kamizelkę, a właściwie luźny sweter bez rękawów, wrabiając od przodu motyw róż. Był to mój pierwszy żakard. Nie został niestety uwieczniony na zdjęciu.
Mam za to zdjęcie mojego drugiego żakardu. Ten rozpinany sweter zrobiłam już po maturze, czyli na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Chodziłam w nim na zajęcia do kolegium językowego.
W tym samym czasie modne były także oversize'owe swetry robione ściegiem patentowym, czyli brioszką. Nie miałam pojęcia jak ten ścieg się nazywa, ale odnalazłam go w książce "1000... splotów na drutach i szydełkiem" i na podstawie rysunków nauczyłam się go dziergać. Na zdjęciu poniżej jest  jedyny jak do tej pory sweter, który zrobiłam tym ściegiem.
Z drutami praktycznie się nie rozstawałam - dziergałam nawet będąc w ciąży, choć słyszałam, że nie powinnam tego robić, bo zaszkodzi to dziecku, bo będzie poowijane pępowiną itd., itp. Nic takiego oczywiście nie miało miejsca.
Robótkowałam na wakacjach. Tu akurat miałam ze sobą szydełko.
Czasami zabierałam ze sobą druty.
 Oczywiście robótkowałam też  w domu.
Efekty mojej pracy od zawsze nosiły moje dzieci.
Obecnie nadal robię głównie dla Córek, choć i o sobie nie zapominam. Mąż jest dziewiarsko trochę zaniedbany, ale to dlatego, że nie upomina się, żebym mu coś wydziergała.

Z góry przepraszam za jakość zdjęć, ale po pierwsze są to "zdjęcia zdjęć" robionych 30 lat temu, a po drugie, tym razem nie pytałam Córek o zgodę na publikację, więc zapobiegliwie je rozmyłam.

Ciekawa jestem Waszych wspomnień związanych z nauką robienia na drutach czy szydełku. Będzie mi miło, jeśli podzielicie się nimi w komentarzach.

12 komentarzy:

  1. Tak, pamiętam początki. Miałam 6 lat, kiedy poprosiłam mamę, żeby mnie nauczyła robić łańcuszek na szydełku. Bo starsza koleżanka sąsiadka z klatki się popisywała, co to ona nie umie, a mnie to tak wkurzało, że postanowiłam sama posiąść tę wiedzę 😁 Potem oczywiście etap lalek i ubranek dla nich. I robótki ręczne w szkole na ZPT. Widziałam, że mam zdolne łapy. Ale w latach 80' swetry robiła mi mama, która wtedy dużo dziergała i dla siebie. I miałyśmy oryginalne i inne niż wszyscy ciuchy. Mnie wciągnęły inne sprawy 😉 Około 20stki wrócił do robótek, ale głównie jakieś szalone torby robiłam i jakieś takie dziwne twory, zawsze z głowy, bardziej wymyślając swoje techniki niż korzystając z wiedzy. Taka moja natura 😉🙃 Potem znowu przez lata nic. Aż do przed 40stką, już blogująca, przypomniałam sobie o drutach i szydełku. I tak naprawdę swetry i inne tego typu rzeczy dziergam dopiero przez ostatnie lata. Ciągle chodząc swoimi drogami 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też fajna historia. Wkurzenie się potrafi być twórcze. A u Polaków to już na 100% - co, ja nie dam rady?
      Moje "projekty" nigdy nie były szalone, a ich powstawanie miało źródło w braku, w braku możliwości zakupu. Zaś moje "szaleństwo" ograniczało się np. do takiego zwężenia sobie (po kryjomu, bo mama nie pozwalała) jedynych spodni, że miałam trudność założyć je na siebie, a o siedzeniu czy kucnięciu nie było mowy�� Sama się w ten sposób ukarałam za nieposłuszeństwo.

      Usuń
  2. Oj, tak, tak, jakbym o sobie czytała. Szkoda, że nie mam zdjęć z tego okresu z drutami w rękach, ani nawet zdjęć rozlicznych udziergów. Nostalgiczny wpis
    Pozdrawiam dziewiarski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, kiedyś trzeba było przemyśleć, co się chce sfotografować, bo klisze miały ograniczoną ilość zdjęć, a i bieganie do fotografa, żeby je wywołać nie było tanie. Dlatego większość wspomnień przechowuje nasza pamięć, a nie album fotograficzny.
      Witam u mnie na blogu i pozdrawiam.

      Usuń
  3. Masz naprawdę sporo dawnych zdjęć podczas dziergania. Taka sentymentalna dokumentacja życia i dziewiarskiej pasji. Z dużą przyjemnością przeczytałam ten wpis, dzięki niemu przeniosłam się w tamte czasy. Któż nie pamięta zajęć ZPT, niby zgrzebne czasy to były, a ile sensowych umiejętności opanowaliśmy na tych lekcjach! Z Twojego wpisu wyłapałam jedną nostalgiczną perełkę - laleczkę murzynkę. Niesamowite, a właśnie dziś przypomniałam sobie ten motyw. Dziś rano rozmawiając z moją siostrą i wspominałyśmy wspaniałą polonistkę z podstawówki, która miała wielki dar nauczania. Do dziś pamiętam że jednym zadanych tematów był opis zabawki, ja opisywałam czarną laleczkę. Gramatyka też była fascynująca, zasady interpunkcji też dawało się ujarzmić bez trudu. Teraz nie pamiętam wszystkiego, piszę intuicyjnie, chętnie wróciłabym do tamtych lekcji. Moja nauka języka polskiego tak naprawdę skończyła się na poziomie szkoły podstawowej, w liceum to już była tylko farsa. Uświadomiłam sobie, jak dużo można zawdzięczać jednemu nauczycielowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta laleczka murzynka, o której piszemy - jestem pewna,że mamy na myśli dokładnie taki sam produkt, bo były naprawdę bardzo popularne. Pisząc posta chciałam zilustrować moje słowa odpowiednim zdjęciem z sieci - i... nic nie znalazłam. Nie wiem dlaczego, szukałam pod różnymi hasłami, i nic.
      Moją znajomość gramatyki polskiej, która dała mi solidną podstawę do gramatyki konfrontatywnej i pozwoliła mi bezboleśnie zaliczyć gramatykę opisową na germanistyce, nabyłam też w szkole podstawowej. Nie była to zasługa charyzmatycznej polonistki - bo taką nie była. Czasami jednak wystarczy ucznia nie tyle zachęcić, co nie zniechęcić do nauki. Nie twierdzę tak na podstawie mojego nauczycielskiego, lecz z perspektywy mojego uczniowskiego doświadczenia. Tak było właśnie z językiem polskim w podstawówce i niemieckim w liceum. Dzisiaj uczniowie nie znają podstawowych pojęć gramatycznych. Wiem, bo odwołuję się często do polskiej gramatyki wprowadzając elementy gramatyki niemieckiej. Rzadko kiedy uczeń poda mi przykład czasownika zwrotnego, albo zaimka dzierżawczego. Czegoż to ja od nich wymagam :-)

      Usuń
  4. Wczoraj wieczorem, leżąc już w łóżku myślałem dokładnie o tym samym co Ty 😆
    A, że mam bardzo dobrą pamięć fotograficzną już układałam zdjęcia na blogu. Powstrzymały mnie sprawy techniczne. Nie posiadam skanera w domu.

    Moje początki dziewiarskie sięgają lat wczesno-szkolnych. Najpierw nauczyłam się na drutach notabene w trakcie choroby.
    Lalkę miałam Murzynkę 😆 Szyłam jej ubranka z czego się dało np. z chusteczki do nosa, za co oberwało mi się od mamy.

    Powrót do przeszłości to świetny pomysł zajęcia sobie myśli w ten czas.
    🤗☺️☺️☺️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie mam skanera. Wystarczył telefon. Oryginalne zdjęcia nie były dobrej jakości, to i nie było czego psuć😀
      Czekam z niecierpliwością na Twój wpis na blogu, chętnie poczytam wspomnienia i pooglądam archiwalne zdjęcia 😀

      Usuń
  5. Ale masz dużo zdjęć z drutami, ja nie mam chyba żadnego a dziergam prawie 20lat. Co więcej moja śp. Mama która robiła cuda na drutach i szydełku też żadnego zdjęcia z tymi narzędziami nie posiada...
    A co do samego dziergania to u mnie wyłącznie druty, szydełko do wykończeń, zaczęło się na Pracy Technice (tak to się u mnie w podstawówce nazywało) ale to była porażka, każde oczko w innym rozmiarze i nie wiedziałam jak zakończyć więc podszyłam na okrętkę :D II mimo że rodzicielka dziergała to uczyć mnie nie chciała/umiała gdyż jestem leworęczna więc wszystko robię inaczej, od nabierania oczek począwszy poprzez trzymanie drutów i nitki na niekorzystaniu z wzorów skończywszy. Nauczyłam się sama gdy zapragnęłam kilkumetrowego szalika a jedyną koleżanka która umiała takie produkować wybyła na zagraniczne stypendium akurat w semestrze zimowym. A potem to już metodą prób i błędów samo poszło, a gdy stosunkowo późno odkryłam blogosferę dziewiarską to już galopuje radośnie dalej bezustannie ;)
    Zdrowia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że się podzieliłaś swoimi pierwszymi doświadczeniami z drutami. Jako leworęczna chyba naprawdę nie mogłabyś korzystać z poradników. Dobrze, że się nie zniechęciłaś.
      Mnie podstaw nauczyła mama. Sama jestem mamą dwóch córek, więc chciałam im tę umiejętność przekazać. Nic z tego. Młodsza jest totalnie oporna i nawet nie chce spróbować, starszą niedawno udało mi się namówić na lekcję. Załapała dość szybko, o co w tym chodzi, ale pasji w niej nie wzbudziłam.
      Nie wiem, czy mam dużo zdjęć drutami - opublikowałam wszystkie. Jak na moje dość długie doświadczenie, to chyba niedużo🤔🤔🤔

      Usuń
  6. Jakbym czytała i widziała siebie :). Trochę wcześniej, ale podobnie zaczynałam. W 3 klasie kocyki lalkom na drutach takich skarpetowych. Pamiętam moją pierwszą bluzkę zrobioną na drutach - kolor malinowy, ściągaczem podwójnym, krótki rękaw, dekolt pod szyję i zapięcie łezka z tyłu. Potem to już lawina. Na zakończenie podstawówki udziergałam białą bluzkę z kołnierzykiem. Nie było za wiele wzorów ale była wyobraźnia i książka ze splotami. Siostra była szczęśliwa jak jej oddawałam moje swetry, póki sama się nie nauczyła. Do dziś obie dziergamy non-stop. I w obecnej sytuacji nie nudzimy się siedząc w domu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że przywołałam wspomnienia dzieciństwa. Czasy były siermiężne, ale uczyły kreatywności.
      Witam Cię u mnie na blogu.

      Usuń

Cieszę się, że do mnie trafiłaś/łeś, będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.