Od dzisiaj w przestrzeni publicznej obowiązkowo zasłaniamy usta i nos.
Uszyłam kilka sztuk maseczek z tego, co udało mi się w domu wygrzebać, tzn. z resztek bawełnianej zasłony, którą swego czasu musiałam skrócić oraz z, poświęconej specjalnie w tym celu, bawełnianej poszewki na poduszkę. Nie wspięłam się na wyżyny kunsztu krawieckiego, zresztą niespecjalnie mi na tym zależało.
Generalnie zaczynam obserwować u siebie postępujące zniechęcenie, do wszystkiego.
Właściwie prawie nie wychodzę z domu, jedynie na poranny spacer z psem. Popołudniowy i wieczorny obsługują pozostali domownicy.
Nie chodzę na zakupy - przejęła je córka, która dla swojej higieny psychicznej chętnie wyrywa się na ten moment z domu.
Monotonia domowej izolacji zaczyna odbijać się na mojej psychice. Trudno zmobilizować się do czegokolwiek. Nie robię porządków w szafach, nie biegam non stop ze ścierką. Nie nadrabiam zaległości w czytaniu, bo trudno mi się skupić. Z tego samego powodu nie oglądam filmów czy seriali. Brak mi motywacji.
Do tego dokłada się jeszcze tragifarsa polskiej sceny politycznej oraz niepewność sytuacji gospodarczej i tego, jak kryzys się odbije się na naszym domowym budżecie. Trudno się od tego odciąć. I chyba nie chcę, bo jednak wolę być świadomą tego, co się w kraju dzieje.
Stres powoduje bezsenność. Niewyspanie jest powodem stresu. Koło się zamyka.
Przed totalnym ześwirowaniem chroni mnie hobby. Ciągle chce mi się jeszcze brać do ręki druty. Chociaż na chwilę w ciągu dnia. Całe szczęście, że mam tę pasję i możliwość jej realizowania. W przeciwnym razie dostałabym do głowy... Ale jak długo jeszcze dam radę?
W pionie trzyma mnie też praca. Choć narzekam na uciążliwości zdalnego nauczania i na permanentne zmęczenie, to cieszę się, że ją mam.
Minął miesiąc od kiedy świadczymy pracę na odległość.
Pisałam już wcześniej tutaj oraz tutaj o początkach takiej formy pracy z uczniami oraz o tym, jakie jest to dla mnie wyzwanie i obciążenie. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że taka forma nauki jest też wielkim stresem i obciążeniem dla uczniów i ich rodziców. Ale ja skupię się na swojej perspektywie.
Nie jestem fanką mediów społecznościowych, rzadko utrzymuję kontakty za ich pośrednictwem nawet z członkami rodziny. Jak się głębiej nad tym zastanowię, to dochodzę do wniosku, że nie lubię nawet pisać sms-ów.
A teraz przychodzi mi pisać i odbierać kilkaset wiadomości tygodniowo. Przy czym nie wystarczy odczytać wiadomości od ucznia. Zazwyczaj jest w niej materiał, który będę musiała ocenić. Nie jestem w stanie zrobić tego od ręki. Moja skrzynka pocztowa w e-dzienniku to wielki misz-masz. Piszą uczniowie różnych klas, w sprawie różnych przedmiotów (uczę trzech), czasami trzeba odpowiedzieć na maile rodziców uczniów, czasami skontaktować się z innymi nauczycielami.
Jak wygląda mój typowy dzień w pracy?
Rano, nie trzymając się rozkładu godzin lekcyjnych, via e-dziennik wysyłam uczniom przygotowane wcześniej lekcje. Właściwie wysyłam im tylko link do materiałów, które mam skatalogowane przedmiotami i klasami, a następnie datami na moim prywatnym dysku Google. Są to bądź odniesienia do konkretnych tematów i ćwiczeń w podręcznikach, bądź przygotowane przeze mnie karty pracy, prezentacje multimedialne itp.
Uczniowie dostają coś na kształt mini wykładu popartego przykładami oraz ćwiczenia. Czasami muszą zrobić coś na ocenę, bo niestety nasz system edukacji nie funkcjonuje bez oceniania. Dostają też konkretny termin odsyłania zadań.
I wtedy zaczyna się praca.
Każdą wiadomość trzeba otworzyć, skopiować, przenieść do odpowiedniego folderu (przedmiot/klasa/treść zadania/termin wykonania), opatrzyć nazwiskiem ucznia i datą.
Uczniowie nadsyłają wiadomości całymi dniami, a nawet nocami. Nie mogę sobie powiedzieć, ok. pracę zaczęłam o 8:00, więc o 16:00 się wylogowuję i mam wolne. Następnego dnia nie będę wiedziała, w co najpierw włożyć ręce. Więc wieczorem siadam jeszcze raz do dziennika i odbieram wiadomości.
W międzyczasie trzeba przygotować materiały na następny dzień oraz znaleźć czas na sprawdzenie zadań, które są na ocenę. Fatalnie sprawdza się w wersji elektronicznej, trwa to kilka razy dłużej niż tradycyjnie.
Ach! Zapomniałam jeszcze powiedzieć, że potwierdzeniem mojej zdalnej pracy nie jest fakt wysłania uczniom poleceń, nawet nie jest nim fakt wpisania tematu do dziennika, lecz jest nim wypełnienie dodatkowego formularza Excel, w którym trzeba wpisać klasę, przedmiot, temat, datę, godzinę oraz .... treść zajęć. Na koniec tygodnia odsyła się to dyrekcji. Tak wygląda e-biurokracja. Jakbym nie miała nic innego do roboty.
Uczniowie się gubią w tym, co już zrobili, a co jeszcze mają zrobić. Nie są zorganizowani. Dlatego dostaję wiele wiadomości typu: Dlaczego dostałem jedynkę, przecież wszystko wysłałem w terminie? Ja mam wtedy dodatkową robotę, bo w tych setkach wiadomości odebranych muszę znaleźć te od konkretnego ucznia i sprawdzić, czy rzeczywiście ma rację. Nigdy nie ma. Odsyłam mu moje polecenia i jego własne wiadomości, żeby sobie przypomniał, co miał zrobić i o czym zapomniał.
Albo inna dość typowa wymówka: Miałem problem z dostępem do Internetu nie odebrałem wiadomości na czas. Ja znowu grzebię, tym razem w wysłanych wiadomościach, klikam funkcję, kto odczytał, a kto nie. I mam czarno na białym z godziną podaną co do sekundy, kiedy uczeń otworzył wiadomość. Muszę mu wtedy napisać umoralniającego maila, żeby nie próbował mnie w przyszłości oszukiwać.
A propos, oszukiwać.
Na początku zdalnego nauczania odniosłam wrażenie, że większość uczniów pracuje samodzielnie i nawet wyraziłam swój podziw i zadowolenie w tym poście. Muszę jednak zweryfikować swoją opinię - uczniowie masowo stosują metodę: jeden robi, reszta kopiuje. I chociaż tego nie lubię, muszę znowu pisać moralniaki i obniżać oceny.
Nie pracuję przed kamerką w czasie rzeczywistym. I po tym, co zobaczyłam w Internecie - nie zamierzam. W sieci można łatwo znaleźć filmiki z tym, co uczniowie potrafili robić na lekcjach online. Włos się jeży na głowie: zalogowane obce osoby, wulgaryzmy, obsceniczne gesty. Nie, nikt mnie do tego nie zmusi, never.
Mniej więcej tak wygląda moja praca w czasach pandemii. Jestem cały czas w pracy. Jestem zmęczona, wyprana psychicznie.
Moje nastroje to ciągła sinusoida. Można to zauważyć nawet w treści tego posta - zaczęłam bardzo minorowo, bo też tak się czułam, kończę już w trochę lepszym nastroju - blogowanie ma działanie terapeutyczne.
Zadaję sobie jednak pytanie: Jak długo?
Jak długo to jeszcze potrwa?
Izolacja, ograniczenia, maseczki, nauka przez Internet i wszystko, co z tym wiąże?
Jak długo wytrzymam to ja, moi bliscy, moi uczniowie, my wszyscy?
Ciężko mi się czytało tego posta. Wczułam się w twoją sytuację. Też jestem nauczycielem. Jednak od prawie trzech lat na urlopie bezpłatnym, bo wyjechałam za mężem. Omija mnie więc ta raczej wątpliwa przyjemność nauczania zdalnego. Nie będę pisać, że niedługo się skończy, że wszystko wróci do normy. Jak długo to potrwa, tego nikt nie wie.Nie mogę ci pomóc fizycznie, w twojej codziennej pracy. Mogę cię tylko wspierać myślami, moimi uściskami przesyłanymi z daleka.
OdpowiedzUsuńMasz rodzinę wokół ciebie, masz poranny spacer, ciesz się nim. Ja tutaj mam tylko męża, zresztą przez cały dzień jest w pracy. Od miesiąca nie wyszłam na chwilę z domu. Wypracowałam sobie codzienną rutynę, której się trzymam, choćby nie wiem co. Myślę, że to mi pomaga. Pomaga nie zwariować.
Trzymam kciuki za lepszy nastrój. Bądź dzielna. Przesyłam mnóstwo słońca i ciepła:)))
Trudno mi jest wyobrazić sobie, że można przez miesiąc nie wystawić nogi za próg. Współczuję i podziwiam, że dajesz radę. Trzymajmy kciuki za siebie nawzajem. Słońce się przyda, bo wtedy mniej człowieka dobija.
UsuńKasiu, jesteś dzielna! Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńStaram się mimo wszystko nie zwariować. Rano jest ok, apatia dopada mnie wieczorem.
UsuńNo to wszyscy się czujemy mniej więcej podobnie...
OdpowiedzUsuńNo tak, wiem, że nie jestem wyjątkiem.
UsuńPróbuję pozytywnych afirmacji, na chwilę pomagają - do momentu, kiedy znowu dopada mnie czarnowidztwo. I tak wielokrotnie w ciągu dnia...
Pozdrawiam.
Nikt nie był na to przygotowany. Przeniesienie nauki do Internetu bez żadnego planu skutkuje ogromnym obciążeniem ludzi i systemów. Jak się okazuje z biegiem czasu wcale nie idzie sprawniej, wcale nie jest lżej, rosną wymagania, rośnie frustracja. Sama obsługa poczty, która teraz nagle ma problem z wysyłaniem, odbieraniem i otwieraniem załączników to dopiero początek "zabawy". Czy ktoś zastanawia się nad tym ile czasu to zabiera? Wiem jak to wygląda w szkole podstawowej, w szkole specjalnej i na uniwersytecie. Niestety nie ma wygranych, uprzywilejowanych, tu nie ma lepszych miejsc. Wszyscy improwizują i wszyscy są przeciążeni. Mogłabym przytaczać mnóstwo smutnych przykładów. Zamiast tego pozwolę sobie na sugestię. Wykorzystaj swój twórczy potencjał i do swojego repertuaru między stany pozytywne a czarnowidztwo wprowadź coś pomiędzy, coś realistycznego, jakiś pomysł jak uprościć sobie pracę, z czego może zrezygnować, odpuścić? Częściej chwal siebie i jakoś nagradzaj za to co udało Ci się osiągnąć w tym chaotycznym szaleństwie. ps. Nie dla każdego jest to czas nudy, czytania i pucowania mieszkania. Pozdrawiam serdecznie, trzymaj się!
OdpowiedzUsuńDzisiaj miałam dobry dzień, bez czarnowidztwa, z dobrą energią. Muszę się zastanowić, co na to wpłynęło i tego się trzymać.
UsuńDziękuję za sugestię. Pomyślę, co może być dla mnie tym realistycznym elementem, który pozwoli mi zachować balans.
I jak najszybciej zamieszczę jakiś pozytywny wpis, żeby zdeaktualizował obecny :-)
Pozdrawiam ciepło.
Przyznam, że miałam pewne opory by wyjeżdżać z poradami, więc cieszę się że przyjęłaś je pozytywnie. Pozwolę więc sobie na kolejną sugestię - nie wywieraj na sobie samej presji by jak najszybciej zdezaktualizować wpis. W tym szczerym poście wyraziłaś co czujesz, opisałaś jak to wygląda. Mam nadzieję, że pozytywy i tak pojawią się na horyzoncie. Nawet dzisiaj cieszyłaś się dobrym dniem! Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNowy post już się ukazał, i była to potrzeba chwili, nie presja. Szkoda było trzymać takie ładne zdjęcia w ukryciu.
UsuńA w przyszłości - bez obaw, jestem otwarta na porady:-)
Warto podążać za podszeptami serca. A nowy post widziałam już, jest cudnie!
OdpowiedzUsuń