niedziela, 20 grudnia 2020

Errare humanum est

 czyli błędy, gnioty i niedoróbki

    Seneka Młodszy: "Errare humanum est, sed in errare perseverare diabolicum"Błądzenie jest rzeczą ludzką, lecz trwanie w błędzie jest diabelską pomyłką.

    Czytając dziewiarskie blogi, a nawet przeglądając mój własny, odnoszę wrażenie, że dzierganie to nieustające pasmo sukcesów. Czyż nie jest tak, że pokazujemy niemal wyłącznie udane projekty, pięknie sfotografowane, w ciekawej scenografii lub na tle pięknych plenerów przyrody? Oczywiście, że tak jest i nie ma w tym nic dziwnego. Przecież chcemy się pokazać światu z jak najlepszej strony. Nic w tym zdrożnego.
    Czasem przemycamy w treści postów lub w komentarzach informacje o tym, że coś nam się nie udaje, że nie mamy natchnienia, że zaliczamy prucie za pruciem. Ale raczej nie jest normą, że dzielimy się z szerokim gronem odbiorców swoimi niepowodzeniami. Zastanawiam się, czy w ogóle je dokumentujemy, no bo i po co?
    Przypuszczam, że wszyscy mamy za sobą jakieś negatywne doświadczenia związane z naszą pasją. Jednak zgodzicie się chyba ze mną, że wszystkie te, wydawałoby się zmarnowane godziny, poświęcone na nieudane projekty, czegoś nas nauczyły. Czasami pozwalały nam opanować technikę, innym razem zrozumieć formę, a jeszcze kiedy indziej nauczyć się dobierać włóczkę do projektu.
    W moim dość długim dziewiarskim życiu wielokrotnie popełniałam błędy. Zresztą nadal je robię i rzadko jestem w 100% zadowolona z efektu końcowego. Ale być może akurat to niezadowolenie, ten niedosyt jest siłą napędową mojej pasji? Chyba właśnie tak jest. Świadomość własnej niedoskonałości skłania mnie do poszukiwań, do podejmowania kolejnych prób i w konsekwencji do rozwoju.
    Dzisiaj się "pochwalę" kilkoma pracami, które z różnych powodów są nieudane. Wybór miałam  bardzo ograniczony, bynajmniej nie z powodu z niewielkiej liczby takich chybionych projektów, lecz ze względu na to, że ich nie fotografowałam. 
    
    Na pierwszy ogień idzie ażurowa narzutka zrobiona na szydełku według projektu znalezionego na DROPS design. Wiem, że zdjęcie jest nieostre i nie  można się dokładnie przyjrzeć, ale ta fatalna jakość fotografii też wpisuje się w temat dzisiejszego postu - wspaniały przykład niedoróbki:-) Jeśli zaś chodzi o samą narzutkę, to zaliczam ją do nieudanych projektów nie ze względu na formę, wzór czy brak staranności wykonania, lecz z powodu użycia niewłaściwej włóczki. Nie pamiętam już jej nazwy, ale był to jakiś syntetyk i mimo, iż nitka była cieniutka i przyjemna w dotyku, a gotowa narzutka składała się głównie z dziurek, to i tak grzała niemiłosiernie. Nie dało się w niej chodzić latem, a na zimową też raczej się nie nadawała. Gdybym użyła bawełny pewnie miałabym ją do dzisiaj, bo fason i kolor bardzo mi odpowiadały. A tak poszła do kontenera organizacji charytatywnej.
rok 2015
    Kolejny chybiony udzierg to sweterek dla maluszka. W tym przypadku również głównym błędem było użycie niewłaściwej włóczki. Na moje usprawiedliwienie powiem tylko, że wtedy nie odkryłam jeszcze bogactwa naturalnych wełenek w sklepach internetowych, a w osiedlowej pasmanterii były tylko akryle. Choć minęło już kilka lat, to do dzisiaj pamiętam skrzypienie pod palcami tej akrylowej włóczki, brr... Ale było to całkiem pouczające doświadczenie - pierwszy raz wydziergałam w jednym kawałku korpus swetra wraz z rękawami oraz zrobiłam pierwszy w życiu kaptur;-)
rok 2015
    Następna moja porażka to sweter, którego ani razu nie założyłam. Powód taki sam jak w powyższych przykładach - niewłaściwa włóczka. Skład włóczki - bawełna z akrylem - nie wskazywał na to, że będę niezadowolona. A jednak... Sweter okazał się być jakiś 
taki gumowaty. Śmieszne, ale tak zapamiętałam swoje odczucia dotykowe:-) 
Przyglądając się zdjęciu widzę, że nauczyłam się już raglanu, ale jeszcze nie umiałam robić podkroju dekoltu w swetrze robionym od góry i dostrzegam jeszcze, że rękawy zszywałam, czyli nie znałam magic loop'a i nie potrafiłam dziergać rękawów na okrągło.
rok 2017
    Komplet "Sweter plus czapka" były przez córkę noszone, ale tylko dlatego, że nie przeszkadza jej podgryzanie wełny. Wełna skarpetkowa, jak sama nazwa wskazuje, najlepiej nadaje się do wyrobu skarpetek. Czapki i swetry wykonane z szorstkiej skarpetówki, nie każdy będzie w stanie nosić. W tym czasie nadal nie umiałam robić na okrągło, dlatego czapkę zszywałam. Gdyby wełna nie tworzyła wzoru, to może ten szew nie rzucałby się tak w oczy. Sweter też jest na plecach łączony z dwóch kawałków - co wyraźnie widać i nie prezentuje się to estetycznie. Dzisiaj nie popełniłabym już takiego błędu.
rok 2017
    Przedstawiony poniżej sweter nie mogę nazwać nieudanym. Fason był w porządku, użyłam super miłej w dotyku 100% wełny z alpaki, zastosowałam ciekawą linię raglanu, podwójne dwukolorowe wykończenie dołu swetra oraz rękawów. Super. Ale... Co to się wydarzyło wokół dekoltu?!  Właściwie to najpierw zadziało się źle koło szyi, ale zignorowałam ten fakt i robiłam dalej, a kiedy już byłam u dołu swetra, to już wiedziałam, co zrobiłam źle chcąc uzyskać podwójną warstwę przy dekolcie i wykończenie dołu i rękawów zrobiłam już poprawnie.
rok 2018
    Na pierwszy rzut oka poniższej chuście nie można niczego zarzucić - prosty jersey z ażurowymi listkami na brzegu. No właśnie, na oko wszystko jest ok, ale w dotyku i komforcie noszenia wszystko było nieokej. Winna była włóczka - 10% wełna, 10% mohair, 80% akryl. Może i jestem francuskim pieskiem, ale sztuczności wywołują u mnie dyskomfort, który każe mi zrezygnować z noszenia takiego udziergu - chusta trafiła do kontenera z ciuchami.
rok 2018
    Na koniec pokażę mój błąd, który nie polega na wyprodukowaniu gniota, który nie nadaje się do niczego z powodu braku techniki czy zastosowaniu niewłaściwych wzorów i materiałów. Moim błędem było podjęcie pochopnej decyzji, nie tylko o rezygnacji z kontynuowania projektu, ale pójście o krok dalej i sprucie tego, co już zrobiłam. Otóż, porwałam się z motyką na słońce i zaczęłam robić filetową firankę. Wyzwanie było duże, bo i rozmiar miał być spory. W dodatku miały to być dwie identyczne sztuki. Kiedyś naprawdę lubiłam szydełko i produkowałam sporo zazdrostek, serwetek, bieżników czy obrusów. Ale ten projekt mnie przerósł. A mogłam go po prostu odłożyć na jakiś czas i wrócić do niego, choćby po paru latach. Cóż, stało się - co nagle to po diable.
rok 2015
    Z tych moich potknięć i niedoróbek mógłby powstać cały serial, ale przecież nie o to chodzi, żeby je tu wszystkie wymienić i pokazać. Chciałam tylko powiedzieć, że każda moja próba dziewiarska, każde  bardziej lub mniej udane doświadczenie, czegoś mnie nauczyło. I nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żebym nie chciała próbować dalej. Najfajniejsze w mojej pasji jest to, że jest to studnia bez dna, zawsze znajdzie się coś, co będzie dla mnie interesującą nowością, z którą będę chciała się zmierzyć.

21 komentarzy:

  1. Każda z nas ma za sobą choć kilka nieudanych prac, które mimo swej urody nie nadawały się do noszenia lub miały kilka wad:) Nie chwale się nimi jakoś tak bardzo, choć z czasem i je wrzucam na bloga. Często mam jednak tak, że zwyczajnie wszystko pruję, nawet gdy mam w 90% gotowe :)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świadomość, że nie tylko ja zaliczam prucia, niedoróbki i wpadki, sprawia, że łatwiej przechodzę nad nimi do porządku dziennego. Dociera do mnie szybciej, że przecież bez porażek nie byłoby sukcesów.

      Usuń
  2. Każdy ma takie niedoróbki ale to dobrze bo uczymy się na błędach. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, uczymy się na błędach, i to zazwyczaj dopiero na SWOICH :-) Ale jest to część procesu, którego nie da się chyba pominąć. Akty prucia prawie gotowych dzianin pamięta się długo;-)

      Usuń
  3. Niedawno przeglądałam stare zdjęcia moich pierwszych maskotek. Pamiętam jaka byłam z nich dumna... Człowiek uczy się całe życie, a błędów nie popełniają tylko ci co nic nie robią. Włóczki potrafią wywinąć nam niespodziewanego psikusa i nic na to nie poradzimy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Lepiej zrobić i nawet spruć, niż nic nie robić. Każdy akt tworzenia czegoś nas uczy, nawet gdy jest nieudany i staje się nauczką;-)

      Usuń
  4. Żeby czegoś się nauczyć trzeba spróbować, poczuć, zrozumieć, a jak wiadomo najlepiej uczyć się na własnych błędach. Niesamowite jest to, że wczoraj napisałam post z podobnymi do Twoich refleksjami, że dzierganie nie jest pasmem sukcesów, że pruję, popełniamy błędy ale i tak bardzo to wszystko lubię. Czyżby ta pora tak na nas działa? Kiedyś słuchałam ciekawej rozmowy o muzyce, w której zastanawiano się nad tym jak to jest że niezależni od siebie artyści z różnych stron świata w tym samym czasie dokonują podobnych odkryć, przy czym każdy po swojemu, zgodnie z sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, to jeden z Twoich postów był inspiracją dla niniejszego wpisu. Nie był to jednak ten najnowszy, ale jeden z najstarszych, w którym pisałaś, że uczysz się na błędach - "Chusta w chaszczach". Utknęło mi w pamięci, że nie miałaś obiekcji, żeby umieścić zdjęcia nie do końca udanego udziergu. Ujęło mnie to i wyraziłam to wtedy w komentarzu:-)
      Myślę, że warto pisać, także o porażkach, żeby nie stwarzać mylnego wyobrażenia, że wszystko za co się zabieramy kończy się sukcesem.

      Usuń
    2. Twoja odpowiedź jest dla mnie ogromnie miła, zwłaszcza że pamiętasz post sprzed kilku lat. Czasem można odnieść wrażenie, że w internetowym świecie liczy się tylko to co teraz, dziś, przez chwilę. I masz rację, warto pisać o tym jak jest naprawdę, nie uprawiać kultu "zawsze wszystko cacy". ps. A wiesz, że tej chusty w chaszczach do dzisiejszego dnia nie poprawiłam, a lubię ją i noszę, bo idealnie pasuje mi do jednej kurtki, tylko zwykle ją zawijam i brzeg jest zupełnie niewidoczny. W wolnej chwili zamierzam ją poprawić, niemniej jednak bardziej ciągną mnie wciąż nowe rzeczy:-) Taka to ta nasza pasja:-)

      Usuń
  5. O, mój blog jest pełen niedobrych tworów, chociaż zawsze byłam niezwykle dumna i blada z tego co zrobiłam :D Do momentu, aż odkrywałam jakie to złe, jak można lepiej. I to odkrywanie się nie kończy. Cały czas jestem w procesie samodoskonalenia, zdobywania wiedzy, wyciąganie wniosków z błędów. I bardzo mi się to podoba. Oduczyłam się myślenia, że jak coś mi nie pójdzie od razu, to znaczy, że jestem beznadziejna i nie potrafię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też już nie myślę, że jestem beznadziejna i nic nie umiem, ale musiałam dojrzeć do takiego postrzegania siebie. Pomogły wpisy na blogach, w których dziewczyny piszą także o mniej udanych projektach.
      Zawsze można zrobić coś lepiej i to jest fajne w dziewiarstwie, że można danej rzeczy dać drugie zupełnie inne życie. Po prostu prujesz i tworzysz coś nowego, coś, co ci akurat w danej chwili w duszy gra;-)

      Usuń
    2. Z pruciem u mnie najgorzej. Mam masakryczną alergię i po kilku minutach prucia, zaczynam mieć mega katar, woda leci ciurkiem i kończy się problemami z oddychaniem. Prucie to u mnie ostateczna ostateczność. No, chyba że się szybko zorientuję na początku roboty, że idzie nie tak. Najgorzej ze starymi swetrami. Z resztą, tamte były ze złych wełen. Teraz już z takich nie robię. Więc wiele z tego, zamiast spruć, odniosłam do śmietników, w workach. Może ktoś skorzystał.

      Usuń
    3. Recykling jest modny, ale ja też nie lubię pruć i rzadko mi się zdarza. Kiepskich włóczek w ogóle nie zamierzam odzyskiwać, a te lepsze - to zależy od stopnia zużycia dzianiny i ilości poukrywanych nitek:-)

      Usuń
  6. Ooo żebyś Ty wiedziała ile ja mam nieudanych udziergów... Takich, które zostały porzucone w trakcie dziergania i takich, które nie są noszone (z podobnych powodów, co Twoje). Po tych wszystkich latach zbierania doświadczeń wiem (i już mnie to nawet zbyt mocno nie frustruje), że prucie jest nieodłącznym elementem tworzenia.
    Jak czytałam o skrzypiącym sweterku, to aż się skrzywiłam, bo w tym samym momencie uderzyło mnie jedno z moich wspomnień, dotyczących styczności z podobną włóczką :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj jak dobrze wiedzieć, że do takiej perfekcji jak Twoje autorskie projekty, dochodzi się ścieżką krętą i wyboistą;-) Daje mi to nadzieję, że też kiedyś osiągnę taką perfekcję - muszę tylko jeszcze zaliczyć kilka? kilkanaście? kilkadziesiąt wpadek?

      Usuń
  7. Prucie to moje trzecie imię:) Chociaż na blogu raczej nie pokazuję takich niedoróbek to mam ich sporo. Niektóre od razu pruję aby nie raniły oczu ale część zostawiam dla przestrogi. Po jakimś czasie one również idą do unicestwienia lub do kontenera. Prawdą jest, że na własnych błędach uczę się najlepiej ale przeglądanie i analizowanie potknięć innych również sporo daje. Myślę, że takie nie do końca trafione prace, warto od czasu do czasu zaprezentować szerszej widowni. I nie będzie to oznaką słabości ale odwagi:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedoróbki są nieodłącznym elementem procesu uczenia się. Dzięki nim paradoksalnie możemy pójść naprzód, rozwijać się. Nie ma potrzeby eksponowania ich w nadmiarze, ale ukrywanie ich istnienia byłoby chyba nieuczciwe wobec siebie i innych. Na własnych błędach uczymy się najlepiej, czasami warto też przyjrzeć się cudzym potknięciom i wyciągnąć z nich wnioski dla siebie.
      Dziękuję, że podzieliłaś się faktem, iż masz niedoróbki na swoim koncie:-)

      Usuń
    2. Zapewne wiele z nas ma na swoim koncie wiele takich niedoróbek, tylko się nimi nie chwali. A myślę, że warto je pokazywać ku przestrodze :)Zainspirowałaś mnie i mam zamiar zrobić u siebie taki remanent.
      Pozdrawiam poświątecznie.

      Usuń
    3. Trochę dziwnie się czuję że świadomością, że to niedoróbki są inspiracją;-) A tak na poważnie, to myślę, że warto zrobić sobie taki remanent, bo wtedy wyraźnie widać proces nauki i postępy w sztuce dziewiarstwa.

      Usuń
  8. Pamiętam, jak kiedyś, dawno, dawno temu, przeczytałam gdzieś wywiad d Dorotą od Swetrów Doroty, że ona rzadko pruje... Poczułam się jak rękodzielnicza nieudaczniczka, bo sama pruję, podpruwam, dość często, niestety.
    Podziwiam Twoją determinację w uczeniu się dziewiarskich technik. Pamiętam, że też ją miałam, gdy zaczynałam - uczyłam się z robótkowych gazetek i pamiętam tę satysfakcję, gdy nauczyłam się czytać schematy, opanowałam ażury (a nauczona byłam przerabiać oczka odwrotnie, dlatego 2 o. przerobione razem na prawo i oczko zdjęte i przeciągnięte nijak nie wychodziły mi tak jak w gazecie), szew materacowy do zszywania dzianin... Teraz już mi się nie chce tak drążyć, odpuszczam, jeśli coś mi nie wychodzi, a szkoda... Na przykład nie opanowałam rzędów skróconych, a to taka przydatna umiejętność!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak sobie przypomnę, że podstawowych ściegów i wzorów uczyłam się z czarnobiałych obrazków w książce "1000...splotów na drutach i szydełkiem" to sama siebie podziwiam, że dałam radę. Dzisiaj potrzebuję filmowego tutoriali, a i tak nie zawsze od razu łapię o co w nim chodzi;-)
      Prucie... Też kiedyś myślałam, że to dowód mojego nieudacznictwa. Jednak przeczytawszy na blogach dziewiarek, które podziwiam, że też prują, doszłam do wniosku, że to część procesu tworzenia. Wkurzająca, ale nie dyskwalifikująca mnie jako dziewiarkę. Oglądając Twoje prace, aż trudno mi uwierzyć, że masz z czymś problem - są piękne i bardzo inspirujące. A na rzędy skrócone jeszcze przyjdzie czas. Dla mnie też kiedyś były czarną magią;-)

      Usuń

Cieszę się, że do mnie trafiłaś/łeś, będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.