czyli błędy, gnioty i niedoróbki
Seneka Młodszy: "Errare humanum est, sed in errare perseverare diabolicum" - Błądzenie jest rzeczą ludzką, lecz trwanie w błędzie jest diabelską pomyłką.
Czytając dziewiarskie blogi, a nawet przeglądając mój własny, odnoszę wrażenie, że dzierganie to nieustające pasmo sukcesów. Czyż nie jest tak, że pokazujemy niemal wyłącznie udane projekty, pięknie sfotografowane, w ciekawej scenografii lub na tle pięknych plenerów przyrody? Oczywiście, że tak jest i nie ma w tym nic dziwnego. Przecież chcemy się pokazać światu z jak najlepszej strony. Nic w tym zdrożnego.
Czasem przemycamy w treści postów lub w komentarzach informacje o tym, że coś nam się nie udaje, że nie mamy natchnienia, że zaliczamy prucie za pruciem. Ale raczej nie jest normą, że dzielimy się z szerokim gronem odbiorców swoimi niepowodzeniami. Zastanawiam się, czy w ogóle je dokumentujemy, no bo i po co?
Przypuszczam, że wszyscy mamy za sobą jakieś negatywne doświadczenia związane z naszą pasją. Jednak zgodzicie się chyba ze mną, że wszystkie te, wydawałoby się zmarnowane godziny, poświęcone na nieudane projekty, czegoś nas nauczyły. Czasami pozwalały nam opanować technikę, innym razem zrozumieć formę, a jeszcze kiedy indziej nauczyć się dobierać włóczkę do projektu.
W moim dość długim dziewiarskim życiu wielokrotnie popełniałam błędy. Zresztą nadal je robię i rzadko jestem w 100% zadowolona z efektu końcowego. Ale być może akurat to niezadowolenie, ten niedosyt jest siłą napędową mojej pasji? Chyba właśnie tak jest. Świadomość własnej niedoskonałości skłania mnie do poszukiwań, do podejmowania kolejnych prób i w konsekwencji do rozwoju.
Dzisiaj się "pochwalę" kilkoma pracami, które z różnych powodów są nieudane. Wybór miałam bardzo ograniczony, bynajmniej nie z powodu z niewielkiej liczby takich chybionych projektów, lecz ze względu na to, że ich nie fotografowałam.
Na pierwszy ogień idzie ażurowa narzutka zrobiona na szydełku według projektu znalezionego na DROPS design. Wiem, że zdjęcie jest nieostre i nie można się dokładnie przyjrzeć, ale ta fatalna jakość fotografii też wpisuje się w temat dzisiejszego postu - wspaniały przykład niedoróbki:-) Jeśli zaś chodzi o samą narzutkę, to zaliczam ją do nieudanych projektów nie ze względu na formę, wzór czy brak staranności wykonania, lecz z powodu użycia niewłaściwej włóczki. Nie pamiętam już jej nazwy, ale był to jakiś syntetyk i mimo, iż nitka była cieniutka i przyjemna w dotyku, a gotowa narzutka składała się głównie z dziurek, to i tak grzała niemiłosiernie. Nie dało się w niej chodzić latem, a na zimową też raczej się nie nadawała. Gdybym użyła bawełny pewnie miałabym ją do dzisiaj, bo fason i kolor bardzo mi odpowiadały. A tak poszła do kontenera organizacji charytatywnej.
 |
rok 2015 |
Kolejny chybiony udzierg to sweterek dla maluszka. W tym przypadku również głównym błędem było użycie niewłaściwej włóczki. Na moje usprawiedliwienie powiem tylko, że wtedy nie odkryłam jeszcze bogactwa naturalnych wełenek w sklepach internetowych, a w osiedlowej pasmanterii były tylko akryle. Choć minęło już kilka lat, to do dzisiaj pamiętam skrzypienie pod palcami tej akrylowej włóczki, brr... Ale było to całkiem pouczające doświadczenie - pierwszy raz wydziergałam w jednym kawałku korpus swetra wraz z rękawami oraz zrobiłam pierwszy w życiu kaptur;-)
 |
rok 2015 |
Następna moja porażka to sweter, którego ani razu nie założyłam. Powód taki sam jak w powyższych przykładach - niewłaściwa włóczka. Skład włóczki - bawełna z akrylem - nie wskazywał na to, że będę niezadowolona. A jednak... Sweter okazał się być jakiś taki gumowaty. Śmieszne, ale tak zapamiętałam swoje odczucia dotykowe:-) Przyglądając się zdjęciu widzę, że nauczyłam się już raglanu, ale jeszcze nie umiałam robić podkroju dekoltu w swetrze robionym od góry i dostrzegam jeszcze, że rękawy zszywałam, czyli nie znałam magic loop'a i nie potrafiłam dziergać rękawów na okrągło.
 |
rok 2017 |
Komplet "Sweter plus czapka" były przez córkę noszone, ale tylko dlatego, że nie przeszkadza jej podgryzanie wełny. Wełna skarpetkowa, jak sama nazwa wskazuje, najlepiej nadaje się do wyrobu skarpetek. Czapki i swetry wykonane z szorstkiej skarpetówki, nie każdy będzie w stanie nosić. W tym czasie nadal nie umiałam robić na okrągło, dlatego czapkę zszywałam. Gdyby wełna nie tworzyła wzoru, to może ten szew nie rzucałby się tak w oczy. Sweter też jest na plecach łączony z dwóch kawałków - co wyraźnie widać i nie prezentuje się to estetycznie. Dzisiaj nie popełniłabym już takiego błędu. |
rok 2017 |
Przedstawiony poniżej sweter nie mogę nazwać nieudanym. Fason był w porządku, użyłam super miłej w dotyku 100% wełny z alpaki, zastosowałam ciekawą linię raglanu, podwójne dwukolorowe wykończenie dołu swetra oraz rękawów. Super. Ale... Co to się wydarzyło wokół dekoltu?! Właściwie to najpierw zadziało się źle koło szyi, ale zignorowałam ten fakt i robiłam dalej, a kiedy już byłam u dołu swetra, to już wiedziałam, co zrobiłam źle chcąc uzyskać podwójną warstwę przy dekolcie i wykończenie dołu i rękawów zrobiłam już poprawnie.

 |
rok 2018 |
Na pierwszy rzut oka poniższej chuście nie można niczego zarzucić - prosty jersey z ażurowymi listkami na brzegu. No właśnie, na oko wszystko jest ok, ale w dotyku i komforcie noszenia wszystko było nieokej. Winna była włóczka - 10% wełna, 10% mohair, 80% akryl. Może i jestem francuskim pieskiem, ale sztuczności wywołują u mnie dyskomfort, który każe mi zrezygnować z noszenia takiego udziergu - chusta trafiła do kontenera z ciuchami.
 |
rok 2018 |
Na koniec pokażę mój błąd, który nie polega na wyprodukowaniu gniota, który nie nadaje się do niczego z powodu braku techniki czy zastosowaniu niewłaściwych wzorów i materiałów. Moim błędem było podjęcie pochopnej decyzji, nie tylko o rezygnacji z kontynuowania projektu, ale pójście o krok dalej i sprucie tego, co już zrobiłam. Otóż, porwałam się z motyką na słońce i zaczęłam robić filetową firankę. Wyzwanie było duże, bo i rozmiar miał być spory. W dodatku miały to być dwie identyczne sztuki. Kiedyś naprawdę lubiłam szydełko i produkowałam sporo zazdrostek, serwetek, bieżników czy obrusów. Ale ten projekt mnie przerósł. A mogłam go po prostu odłożyć na jakiś czas i wrócić do niego, choćby po paru latach. Cóż, stało się - co nagle to po diable.
 |
rok 2015 |
Z tych moich potknięć i niedoróbek mógłby powstać cały serial, ale przecież nie o to chodzi, żeby je tu wszystkie wymienić i pokazać. Chciałam tylko powiedzieć, że każda moja próba dziewiarska, każde bardziej lub mniej udane doświadczenie, czegoś mnie nauczyło. I nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żebym nie chciała próbować dalej. Najfajniejsze w mojej pasji jest to, że jest to studnia bez dna, zawsze znajdzie się coś, co będzie dla mnie interesującą nowością, z którą będę chciała się zmierzyć.