czyli mała gromadka Lalylala
Przed chwilą zdjęcia Google przypomniały mi co robiłam trzy lata temu. Latem 2017 zafiksowana byłam na szydełkowanie zabawek amigurumi.
W tym miejscu dygresja:
te ostatnie były pamiątkami, które w zeszłym roku, wręczyłam moim uczniom wraz ze świadectwem ukończenia szkoły. To była wzruszająca chwila nie tylko ze względu na okoliczność pożegnania się po czterech wspólnie spędzonych latach, ale także z powodu napięcia, jakie wcześniej nam towarzyszyło, a które spowodowane było ogólnopolskim strajkiem nauczycieli. Niepewność tego, czy egzaminy się odbędą w terminie czy będą przesuwane, była na pewno bardzo stresująca, zwłaszcza dla maturzystów. Wtedy wydawało się, że nic gorszego nie mogło się im przydarzyć.
Życie pisze jednak swoje scenariusze. W zeszłym roku nikomu w najczarniejszych snach nie śniło się, że koszmar maturzystów może się powtórzyć i to w większej skali. Wtedy strajk został zawieszony, uczniowie sklasyfikowani, a egzaminy odbyły się zgodnie z harmonogramem według standardowych procedur. Mimo, że po drodze próbowano je zakłócić masowymi alarmami bombowymi. Tak, w mojej szkole był takowy w pierwszym dniu matur. W następne dni szkoła całą dobę była pilnowana przez policję, a ja legitymowana przed wejściem do pracy.
W tym roku matury odbędą się z miesięcznym poślizgiem. Oprócz standardowych procedur obowiązujących na egzaminach zewnętrznych, dochodzą nowe, związane z reżimem sanitarnym. Kiedy je czytam, mam wrażenie, że egzaminy będą odbywać się w jakimś tajnym laboratorium mikrobiologicznym NASA. I nijak mi się nie chce w głowie połączyć w logiczną całość fakt luzowania restrykcji związanych z dystansem społecznym z wprowadzeniem tak restrykcyjnych procedur na egzaminach. Z jakim stresem dla maturzysty musi się wiązać perspektywa takiego egzaminu, skoro wywołuje on stres u mnie - nauczyciela z ponad ćwierćwiecznym stażem? Przekonam się już niedługo.
Wracam do tematu posta.
Trzy lata temu druty leżały schowane głęboko w szufladzie, a w moich dłoniach śmigało szydełko.
Zauroczyły mnie projekty Lydii Tresselt. Lalylala to słodziaki o dość dużych główkach, na króciutkich nóżkach z wydłużonymi rączkami i wydatną pupką. Zrobiłam wiele wersji inspirowanych projektem lalylala, tutaj pokażę te luźno nawiązujące do projektu Erna & Bert - Strawberry + Blackberry.
Oto Strawberry, który w moim wydaniu jest chłopcem.
Raspberry jest słodką, różową dziewczynką.
Cherry - młodsza siostra wyżej przedstawionych.

Najmłodsza z rodzeństwa - Grape
Zważywszy na objętość tekstu - okołomaturalna dygresja zajęła mi więcej miejsca i uwagi niż temat posta😀
Myślę jednak, że obraz mówi sam za siebie i nie trzeba się się nadmiernie rozpisywać, żeby pokazać inspirację (w podlinkowaniu) oraz pewną dozę własnej kreatywności, która jest widoczna w efekcie końcowym.
Trochę z rozrzewnieniem patrzę na te maskotki i zastanawiam się, czy by nie odłożyć na chwilę drutów i nie sięgnąć po szydełko. Jednak nic na siłę - zobaczę, co mnie w najbliższym czasie najbardziej zainspiruje.